„Okrutny świat. Okrutny ja” – ten
cytat najlepiej opisuje losy Jorga. I jeszcze jedno słowo: „zemsta”. Tak,
krwawa, bardzo krwawa, zemsta, która potrafi nadać życiu sens. Bo trudno
znaleźć sens życia, gdy w wieku dziewięciu lat obserwujesz jak gwałcą i mordują
twoja matkę, a głowę młodszego brata rozwalają o przydrożny kamień. Czasami
tylko takie uczucie potrafi utrzymać przy życiu w brutalnym średniowiecznym
świecie. Świecie wypełnionym walkami o tron rozbitego imperium.
Przyznam szczerze, że mam nielichą
zagwozdkę z tą książką. Pierwszy raz zdarzyło mi się, by jeden konkretny plus
przyćmił skaczące do oczu minusy. Tym plusem jest niesamowicie sugestywna
kreacja głównego bohatera, który jest zarazem narratorem powieści. To właśnie
jego oczami śledzimy rzekę krwi, w którą przemienił ścieżkę swojego życia.
Pomimo trzynastu lat na karku chłopak zrobił w ciągu kilku lat więcej złego niż
niejedna kanalia, którą mieliśmy okazję spotkać na kartach innych powieści
zrobiła przez całe życie. A, przepraszam, Jorg nie jest zły. Zło jest zbyt
prostym i pustym konceptem. Jorg po prostu jest zdeterminowany, ma jasno
określone cele, dąży do ich realizacji z przerażającą skutecznością i ma zamiar
wygrać tą grę.
I wbrew temu wszystkiemu, tej rzece
krwi i rewii okropieństw, polubiłem go i dałem się pochłonąć opowiadanej przez
niego historii. Bo zostało to naprawdę niesamowicie opisane.
Ogólnie udali się autorowi bohaterowie.
Jorg, towarzyszący mu Makin i Nubańczyk, i reszta bezwzględnej banda włóczącej
się z nimi, palącej, gwałcącej i mordującej wszystko, co się rusza (w dowolnej
kolejności). Nie było tam nikogo dobrego, a jednak wzbudzali we mnie jakieś
dziwne pozytywne uczucia. W tej książce w ogóle nie było dobra, a zło wydawało
się abstrakcją, choć mieliśmy je na wyciągnięcie ręki. Podejrzewam, że taki
właśnie był znane nam z kart historii średniowiecze. Świat, do którego z
nieznanych mi powodów tęskni tak wiele osób. Świat, w którym życie było tanie,
a okropieństwa powszechne. Mało jest książek, które tak dobitnie to opisują, w
plastyczny i realistyczny sposób.
A co z wadami, zapytacie? Jest ich
kilka, ale… no właśnie, „ale”.
Fabuła jest prosta jak budowa cepa,
jak autostrada stanowa, jak streszczenie Zmierzchu. Pomimo całkiem sporej
objętości książki, można ją ująć w góra dwóch zdaniach. Praktycznie brak jest
jakichkolwiek wątków pobocznych, a te główne w ogóle nie są rozbudowane. Do
tego niektóre wątki są wsadzone jakby na siłę i poprowadzone w zatrważająco
naiwny sposób. Tyczy się to głównie wątków związanych z tym, jaki jest przedstawione
szersze otoczenie, kto za tym wszystkim stoi i jaka jest geneza świata. A
geneza jest taka, którą szczerze w literaturze fantasy nie znoszę, ale nie będę
jej opisywał - przekonacie się sami (ja przynajmniej pod koniec książki
zgrzytałem już gość głośno zębami).
Tylko pomimo tego zgrzytania
czytałem książkę z prawdziwą przyjemnością, bo jest niesamowicie napisana i już.
Przynajmniej w moim odczuciu ma całkowicie zaburzone proporcje – większość, to
sugestywny opis czynów i przemyśleń Jorga. A reszta, takie rzeczy jak świat i
szersza fabuła, jest dosłownie tym przytłoczona. I, o dziwo, wychodzi to
książce na zdrowie. Podejrzewam, że gdyby autor zabrał się za fabułę i wątki, a
odpuściłby sobie ten niesamowity pierwszoosobowy styl, to wyszłaby nam z tego
kolejna sztampowa powieść fantasy, o której zapomina się dwa dni po
przeczytaniu. Nie odpuścił sobie, pociągnął to do granic i dzięki temu wyszła
książka, którą bezwiednie rozpamiętuje się jeszcze długo po skończeniu lektury.
No i nie da się nie wspomnieć o okładce, która jest naprawdę dobra i doskonale oddaje klimat powieści.
Nie wiem, czy sięgnę po dalsze losy
Jorga, bo przyznam, że zbudowanie drugiego tomu na tym samym schemacie co
pierwszy, będzie kiepskim pomysłem, bo ten czar w końcu pryśnie, a
materiału na coś innego autorowi ewidentnie brakuje. Pewnie sięgnę, na przekór
sobie. I na przekór swoim zwyczajowym standardom oceny szczerze polecam
zapoznanie się z „Księciem Cierni”.
Książka przeczytana dzięki uprzejmości Tirindeth
Z wielką ochotą widziałabym tę książkę na mojej półce :)
OdpowiedzUsuń"dzięki uprzejmości..." Nie ma za co :P
OdpowiedzUsuńA ta w ogóle, Wilczku mój drogi, nie narzekaj :P Na samym zarysie świata przedstawionego książka nie pociągnie, właśnie dlatego dobrze, że przeczytałeś powieść, w której pierwsze skrzypce gra kreacja bohatera a nie rzeczywistości, w której historia jest osadzona :) Wiedziałam, co Ci polecić :P
A coś Ty się ostatnio taki aktywny zrobił?;)W każdym razie miło oglądać powroty do życia blogowego.:)
OdpowiedzUsuńA co do książki - raczej nie dla mnie. Powieści o nastolatkach mam już potąd i jeszcze wyżej, zwłaszcza tych okrutnie się mszczących (powiedziała Moreni, po czym zabrała się za kończenie kolejnej powieści o nastolatku...)
@Moni - należy odróżnić powieść "o nastolatkach" od powieści, gdzie nastolatek jest głównym bohaterem. W żadnej mierze nie można patrzeć na tą książkę jak na książkę młodzieżową czy o młodzieży.
OdpowiedzUsuńBądź co bądź w "Pieśni lodu i ognia" też dzieci są głównie pierwszoplanowymi postaciami. Wiem, że to bluźnierstwo porównywać, ale chodzi o zasadę, w myśl której dzieciarnia gra pierwsze skrzypce w powieści : )
@Tiri - ja tam docenię dobrze skrojonego bohatera, jak takiego spotkam : ) Na razie kiepsko z takimi osobnikami, ale mnie to nie przeszkadza, bo mnie naprawdę do szczęścia wystarcza dobra fabuła i dobry świat. Teraz w każdym razie wiem o czym piszesz w recenzjach, gdy zachwycasz się bohaterami i gdy opisujesz jak wciągnęła Cię narracja i opis różnorakich przeżyć bohaterów : )
Okładka kusi, ten wielki i konkretny plus również ;)
OdpowiedzUsuńWilku, właśnie o to mi chodzi (choć przyznam, że wyprowadziłeś mnie z błędu - faktycznie myślałam, że to młodzieżówka w wersji hard). Mam chyba zbyt miękkie i puchate serduszko, żeby czytywać takie znęcanie się autora nad młodym bohaterem. M.in. dlatego zakończyłam lekturę PLiO na drugim tomie. Choć kiedyś może wrócę.;)
OdpowiedzUsuńDobrze czytało się recenzję, na tym poprzestanę. :) Już dzieliłam się tą opinią wielokrotnie, ale jeszcze raz wszem wobec obwieszczę, że fantasy schodzi na psy (głównie ze względu na debiutantów, których schematy wybijają się na listy bestsellerów) i nie mam w niej czego szukać poza UW i innymi wyjątkami, takimi pokroju Martina. (Nie mówię tu o SF ani Weird fiction, żeby nie było). Tak że nie liczę zupełnie na podobne do tej wyżej wymienionej książki.
OdpowiedzUsuńDorwałam tę książkę ostatnio w bibliotece i już niedługo rozpocznę czytanie. A recenzja jak najbardziej zachęca do przeczytania pomimo tych kilku wad książki.
OdpowiedzUsuń