Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Postapokalipsa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Postapokalipsa. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 15 grudnia 2011

"Nakręcana dziewczyna. Pompa numer sześć" - Paolo Bacigalupi

Do bardziej skoordynowanego wyrażenia zdania na temat twórczości Baciagalupiego skłoniło mnie pytanie przyjaciółki: „czy ta książka jest fajna?” No i zaczęło się. Dokładnie, to zaczęło zgrzytać, bo nijak szło dopasować słowo „fajna” do książki tegoż autora. Ono tam po prostu nie pasowało. Tak samo jakby nie pasowało do stada lwic obgryzających antylopę. Tak, to są piękne i majestatyczne zwierzęta, ale na pewno nie są „fajne”. Szczególnie nie byłby „fajne”, jakby obgryzały kości człowieka. Książka Baciagalupiego nie „obgryzał” kości ludzi – taka przenośnia byłaby krzywdząca. Ona tańczy na zgliszczach całych społeczeństw.

Z początku koncepcja „Nakręcanej Dziewczyny. Pompy numer 6” wydawała się karkołomna – kilka opowiadań i powieść. Po lekturze stwierdzam, że był to bardzo dobry zabieg. Opowiadania rzucają człowieka na głęboką wodę wyobraźni Baciagalupiego i przygotowują do odbioru „Nakręcanej dziewczyny”. Bez wcześniejszej lektury opowiadań ciężej byłby odnaleźć się w wizji wyniszczonego ekologicznymi katastrofami świata, rządzonego przez odmienne prawa i odmienne zachowania, ciągle balansującego na krawędzi zagłady. Opowiadania tworzą pewną bazę, ugniatają naszą psychikę i światopogląd, pozwalają spróbować różnych pomysłów autora, krystalizując spójną wizję świata przedstawionego w „Nakręcanej dziewczynie” będącą zwieńczeniem tego, czemu dano początek w opowiadaniach.

Wizja świata i losy umieszczonych w nich ludzi są przerażające. Często sama wizja świata jest przerażająca, często to, co kryje się w ludzkich sercach. A wszystko jest wykreowane z taką mocą i wiarygodnością, że nie sposób przejść obok tego obojętnie. Z jednej strony człowiek jest przytłoczony, a z drugiej czuje się świadkiem czegoś niesamowitego. Tylko ludzi szkoda. Postacie, o których opowiada autor, to zazwyczaj osoby złamane przez okoliczności. W większości to ludzie relatywnie normalni, ale przy okazji tak różni od nas – ludzi wolnych głodu, prześladowań, opresyjnego i totalitarnego systemu władzy, stałego zagrożenia i strachu przed morderczymi chorobami. To całkiem inny poziom normy, ale wkraczając w świat Baciagalupiego odruchowo te normy przyjmujemy, niczym „nakręcanka”. Ciężko, bardzo ciężko przeciwstawić się temu w trakcie lektury. Oburzenie i niedowierzanie nadchodzi dopiero potem, gdy patrzymy na nasz świat, taki codzienny i taki bezpieczny.

Na początku napisałem, że słowo „fajna” do tej książki nie pasuje. Już pierwsze opowiadanie nie pozostawia złudzeń – nie ma na tyle dobrej pogody, by ta nie zbrzydła już po przeczytaniu kilku stron. Tu nie ma nadziei. Dominującym uczuciem jest jej brak, bo Baciagalupi postaciom i nam tej nadziei nie daje. Choć szansa na cud jest przecież zawsze. Nieważne jak znikoma.

Ta książka dała mi coś jeszcze – małe okno na świat wschodu, którego nigdy nie znałem. Łatwo zapomnieć, że ten region to nie tylko Japonia i Chiny, i mnie się to udało. Szczególnie „Nakręcana dziewczyna” jest pod tym względem cudowna, bo cała jej akcja dzieje się w Królestwie Tajlandii. Zapragnąłem po jej lekturze zapoznać się trochę bliżej z tym regionem.

No i okładka – jedna z najlepszych, jakie widziałem.

Polecam Wam dzieło Baciagalupiego, szczerze i z całego serca, bo mało jest Literatury takiej klasy.

środa, 7 grudnia 2011

"METRO 2033" - Dmitry Glukhovsky

 - Umrzeć można na wiele ciekawych sposobów. Weźmy pierwsze lepsze z brzegu: rozszarpanie przez zmutowane szczury (ciągle mam po wydarzeniach z dzieciństwa koszmary), kulka od debili z Czwartej Rzeszy, najnormalniejsze (jakby można to nazwać „normalnym”) zaginięcie bez śladu w prostym tunelu bez odnóg albo, jak głoszą plotki, marny koniec w dole mającym na celu dokopanie się do Piekła. Łatwo przecież wyobrazić sobie, że żyjemy w jego przedsionku i kilku osobom przyszło to podobno do głowy. Ach, i pamiętajcie, naboje służą nie tylko do strzelania, nimi też się płaci.

Atomowa apokalipsa przyszła nieproszona, jak to zwykle ma w zwyczaju. Powierzchnia zamieniła się w radioaktywne piekło, więc kto przeżył schronił się w głębokich tunelach i stacjach przepięknego metra. Miejsce to stało się kolebką nowego społeczeństwa zebranego z resztek ocalałych mieszkańców Moskwy. Społeczeństwo to zaiste jest ciekawe. Mamy tu faszystów, komunistów, wolny związek handlowy i masę niezależnych stacji metra, często obsadzonych przez różne społeczne dziwolągi. A w środku legendarne Polis. Wszystko to połączone tunelami, których pokonanie kiedyś zajmowało kilka-kilkanaście minut wygodnym pociągiem, a teraz kilka godzin pieszo, jeżeli będziemy w ogóle mieli szczęście dotrzeć do celu.

Metro tętni życiem. Wykreowane przez autora społeczeństwo naprawdę jest bogate, ciekawe i, jak na moje laickie oko, bardzo realne. Apokalipsa wywróciła do góry nogami wszystkie wartości, poza podstawowymi. To potrafi z ludźmi zrobić wiele rzeczy, często skrajnych i nieprzyjemnych. Odrodziło się wiele zamiecionych pod dywan historii myśli politycznych, z ciemnych kątów powyłaziły schowane tam kiedyś wstydliwie społeczne dewiacje, narodzili się nowy prorocy. I promieniowanie dorzuciło swoje trzy grosze. Często siedlisko ludzi, które powinno być bezpieczną przystanią potrafi być śmiertelną pułapką. Bo ludzkie życie ciągle jest tanie. Nawet w tak niekorzystnym położeniu ambicje, ideologie i paranoje wiodą prym, a jednostka jest traktowana często typowo instrumentalnie. I właśnie na tourne po takich miejscach ukazujących postapokaliptyczne społeczeństwo bierze nas autor, przeplatając to spotkaniami z różnym osobliwymi i ciekawymi postaciami wydającymi się często jakby wyrwanymi z innej bajki.

Metro tętni strachem. Nie jestem specjalnie mocno dotknięty lękiem przed ciemnością, ale wizja smoliście czarnych tuneli zjeżyła mi momentami włosy na karku. Szczególnie za siedemsetnym metrem w stronę Ogrodu Botanicznego, albo ten nieszczęsny boczny tunel od Polaszejewskiej, schodzący na niższe poziomy, z którego bije aura niczym z otchłani. Opis, albo nawet sugestia niebezpieczeństw naprawdę robi swoje. Może nie tak jak w horrorach, ale wystarczająco dobrze. Czasami, gdy wszystko tonie w gęstej atmosferze strachu przed nienazwanym, ale do bólu realnym niebezpieczeństwem człowiek powtarza odruchowo w myślach „szybciej, biegnijcie szybciej!” A ile jest tu niesamowitości! Tylko czy to naprawdę niesamowitości? To już ocenicie sami.

Książkę czytało mi się bardzo dobrze, na tyle, by zarwać dwie nocki w tygodniu, wstać niewyspanym o 5.30 i przysypiać potem w pracy. Świetne opisy, dobrze skonstruowane postacie, wartka akcja, niepewność – to wszystko sprawia, że lektura książki nie męczy, ciekawi i sprawia, że po jakimś czasie ze zdziwieniem patrzymy na zegarek.

A gdzie bohater? A tu (wskazuję ręką na niczym niewyróżniającego się chłopaka zajadającego gulasz). Nie martwcie się wyglądem, nie martwcie się przeciętnością, coś w nim przecież musi być. Prawda?

Dmitry Glukhovsky, METRO 2033
wyd. Insignis Media, Kraków 2010