niedziela, 10 marca 2013

"Zoo City" - Lauren Beukes



Czasami robimy coś złego, coś definitywnie złego. Czasami nas złapią, czasami nie, ale czasami coś jeszcze poza policją zwróci na nas uwagę i w naszym życiu pojawi się zwierzę. Można zrobić wiele rzeczy, może pojawić się wiele zwierząt. Czy wiesz, co trzeba zrobić, by pojawił się Leniwiec? Zinzi Decembre wie.
Zinzi nie ma łatwego życia. Leniwiec wykopsał ją poza nawias normalnego społeczeństwa gwarantując nikłą rekompensatę w postaci magicznego talentu do znajdywania. Czego? Wszystkiego, co zgubione. Kiedyś Zinzi miała lepsze życie, lepsze mieszkanie i lepszą pracę. Teraz społeczeństwo „stoczyło” ją do getta zwanego „zoo city” – sposobu, w jaki Johannesburg radzi sobie z zoolusami. Zinzi też musi sobie jakoś radzić – spłacić narkotykowe długi i zarobić na życie. I radzi sobie. Może nie zawsze pięknie, ale stara się. Przy okazji korzysta ze swojego talentu i robi różnego rodzaju zlecenia na odnalezienie różnego rodzaju rzeczy. Aż w końcu dostaje zlecenie, które kończy się kłopotem. A kłopot ten jest wstępem do dużo większych kłopotów.

Książka ta zwróciła moją uwagę głównie przez pochwały ze strony Williama Gibsona – jednego z moich ulubionych autorów. Zaskoczyło mnie to, bo co ma cyberpunk do urban fantasy? Jak się okazało, całkiem sporo. Z założenia książka Lauren Beukes należy do gatunku urban fantasy, ale praktycznie jest napisana w czysto cyberpunkowym stylu. Gibsonowskim stylu. Teraz już nie dziwię się, dlaczego ta książka zwróciła uwagę ojca cyberpunku. I jeżeli mam być szczery, to zwiodło mnie to.
Liczyłem na urban fantasy, a typowego urban fantasy jest tu zaskakująco mało. Jakbym miał tę książkę do czegoś porównywać, to najbliżej jej do „Rozpoznania wzorca”, gdzie informatykę podmieniono na magię. Tylko czegoś jej brakuje. Brakuje prawdziwej magii, którą urban fantasy powinno być przesycone. Niby są zwierzęta i ich dary, ale bardziej to przypomina magię voodoo niż tą, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Z jednej strony to nowość, ale z drugiej wypada średnio. Ja przynajmniej nie czuję tego klimatu – magia zawsze w tym gatunku była czymś jaskrawym, żywym, porywającym, a w Zoo City wydaje się czymś pobocznym, skrytym i ciemnym, czego należy się wstydzić. Nie mogę odmówić autorce wykreowania interesującego, nowego świata, ale to nie jest urban fantasy. Akcja również nie należy do dynamicznych. Do tego intryga nie jest moim zdaniem umiejętnie prowadzona i nie wciąga. Zawiązano ją perfekcyjnie, pootwierano wiele wątków, a potem ten potencjał został koncertowo zmarnowany. Nie idzie też pani Beukes opisywanie scen akcji - męczyłem się i ziewałem przy nich.
Jak nie budujemy książki na wciągającym świecie i porywającej akcji, to trzeba zbudować ją na czymś innym. Tym czymś mogą być bohaterowie.

Autorka wykreowała naprawdę świetną postać głównej bohaterki i ona właśnie ratuje tą książkę. Zinzi jest wyrazista, realistyczna, inteligentna i cyniczna. Niestety jest jej tu stanowczo za dużo. Pierwszoosobowa, specyficzna, jakby dziennikarska  (czemu nie należy się dziwić patrząc na osobę autorki) narracja w czasie teraźniejszym skupia się w pełni na Zinzi i jej spojrzeniu na świat, na jej życiu i jej obserwacjach. Cała reszta zdaje się grać drugoplanową rolę. Gdyby zbudować książkę wokoło tego, pójść w stronę ukazania rzeczywistości otaczającej Zinzi, a jej losy potraktować, jako pretekst do czegoś większego – jednym słowem, gdyby zamiast Williama Gibsona było tu więcej Paolo Bacigalupi, to mogłaby z tego powstać niesamowita książką. A tak dostaliśmy średnio ciekawe losy ciekawej postaci.

A może zabrałem się za tą książkę ze złym podejściem? Wydaje się, że ona może wciągnąć. Starczy, że nie zaszufladkuje się jej przed przeczytaniem. To nie jest urban fantasy. To coś nowego – bardzo realistycznie wykreowany, dość mroczny świat opisany w dziennikarskim stylu przez inteligentną i cyniczną Zinzi. To da się lubić. Czy jednak zasługuje to na nagrody? Moim zdaniem nie.