Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Coś innego - coś niesamowitego. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Coś innego - coś niesamowitego. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 25 lutego 2014

"Tonąca dziewczyna" - Caitlín R. Kiernan



Przeczytałem tę książkę w relatywnie ciepłą i słoneczną zimową niedzielę.
Przeczytałem tę książkę w relatywnie zimny i ponury letni piątek.
Jedno z tych zdań jest bliższe faktom, ale oba są prawdziwe.

Szukałem jednego słowa, które najlepiej określiłyby mnie po tym niedzielnym spotkaniu z Imp, po tym piątkowym spotkaniu z Eve. Brakuje go. To zbyt złożone.
Na pewno mocno wyrwany z rzeczywistości. Trochę poruszony. Do tego lekko rozbity.
Totalnie zachwycony.
Niesamowite uczucie - czytać tę dziwną opowieść, ten dziwny pamiętnik. Napisałbym, że jest nieziemska, ale byłoby to aroganckie, jak to ujęła Imp. No i muszę w końcu, z uwagi na prośbę Evy, zdecydować się na jednoznaczność.

Poznałem Imp, gdy zaczęła pisać swoją opowieść. Zarzekała się, że nie musi być normalna (chyba miała na myśli opowieść), bo przecież nie będzie czytelników, a one jest w domu sama. Myliła się i dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Normalna na pewno nie jest, nasza mała schizofreniczka, a czy można powiedzieć, że jest się samym w otoczeniu duchów, syrenek i wilków? Nie, tego nie można powiedzieć i Imp wie to lepiej, niż ktokolwiek inny. Szczególnie, gdy jest się otoczonym prawdziwymi duchami, szerzącymi swoje wpływy niczym wirus, a nie tymi nierealnymi bytami, o których myślisz. I kim jest Eve, ta tajemnicza kobieta spotkana dwukrotnie pierwszy raz?


Uwielbiam takie oniryczne, niepokojące opowieści ukazujące rzeczywistość trochę inaczej, które potrafią korespondować z moim osobistym sposobem postrzegania rzeczywistości, gdy sobie na to pozwalam. A sposób, w jaki Imp postrzega świat, naprawdę jest niesamowity – niby podobny, a zarazem tak inny, choć tak bardzo naturalny (nie mogę wyzbyć się wrażenia, że dużo bardziej naturalny od naszego). W tej opowieści narracja płynie swoim tempem i swoimi ścieżkami, innymi od zwyczajowych ścieżek słów przelanych na papier. Można tu znaleźć tak genialnie wykreowana postacie jak Imp z jej przemyśleniami (choćby na temat tego, kim jest, i dlaczego jest malarką), można znaleźć szczegółowo wykreowaną rzeczywistość wypełnioną masą nawiązań i przepięknych, mrocznych opisów, można znaleźć nasz świat widziany z cienia schizofrenii. Pod względem warsztatu książka jest prawdziwym arcydziełem pozwalającym zatracić sie w tekście.

A jak jest pod względem fabuły? Fabuła jest sumą tak wielu rzeczy, że nie jest żadną z nich, tylko czymś więcej wymykając się klasyfikacji. Nie jest to fantastyka, choć historia ma bardzo mocno nierealny i oniryczny posmak, gdyż Imp rozróżnia prawdę od faktów i wie, że nie wszystkim swoim wspomnieniom może ufać. To naprawdę nie jest to, czego można się spodziewać po książce, ale to naprawdę cos pięknego –  tak słowa opisujące losy Imp, jak i niesamowita okładka, działająca na wyobraźnię niczym obraz tonącej dziewczyny. Dlatego tak bardzo cieszę się, że ta powieść pojawiła się w cyklu UW – bez niej byłby on o wiele uboższy i mniej kompletny, a i ja wiele bym stracił, bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakakolwiek książka przemówiła do mnie na tylu płaszczyznach. W ogóle mało pamiętam książek, które potrafiły tak na mnie wpłynąć. Uczta wyobraźni najwyższych lotów wymagająca uwagi, skupienia, zaangażowania, pewnej wiedzy, umiejętności kojarzenia faktów, symboli i nawiązań.

I te wszechobecne liczby. I ta wszechobecna siódemka.

wtorek, 7 lutego 2012

"Inne pieśni" - Jacek Dukaj

Wyobraźcie sobie, że prawa fizyki rządzące naszym światem siedzą w pudełku niczym kot Schrödingera. Ich stan nie jest jednak zero-jedynkowy, proste „żywy-martwy”. Zastąpmy go czymś o wiele bardziej skomplikowanym, bo przecież tym jest. Przez długi czas prawa te, ukryte przed ludzkim wzrokiem, wprawiały wszystko w ruch i to nam wystarczyło. Następnie ludzie tacy jak Newton i Einstein zaczęli do nich zaglądnąć i powiedzieli „prawa te są takie, a nie inne”. Wyciągnęli z pudełka prawa jak prawo powszechnego ciążenia, ogólnej i szczególnej teorii względności, i wiele innych, a świat przyjął je, jako prawdziwe, inne odrzucając, jako z gruntu fałszywe. A co, gdyby to Arystoteles pierwszy zaglądnął do tego pudełka i wyciągnął coś zgoła innego – prawa formy i materii, żywiołów takich jak ge, pyr, hydor, aer?

Znacie zapewne takie osoby – wchodzą do pomieszczenia i rozmowy cichną; takie, które nie muszą nic mówić, by wzbudzić szacunek bądź strach; inne, które bez problemu zarażają nas swoim nastrojem (radością bądź smutkiem). Ich postawa, sposób mówienia, pewność siebie – to wszystko promieniuje z nich w prawie namacalny sposób wpływając na nas. A co, gdyby wyrzucić z poprzedniego zdania słowo „prawie”? Gdyby wpływali nie tylko na nas, ale i na otoczenie? Gdyby ich forma była na tyle potężna, by zmienić naszą formę i morfę, a w szczególnych przypadkach nawet sam keros świata? Gdyby lekarze nie tylko wiedzieli jak leczyć i co stosować, ale potrafili wpływać na pacjenta mocą swojej formy, narzucać jego morfie odpowiedni kształt pomagając mu zdrowieć? Gdyby teknitesi nie tyle potrafili coś zbudować/stworzyć/zrobić, co rzeczywiście wpływali na morfę rzeczy, na które nakierowany jest ich talent? Gdyby demiurgosi potrafili kreować całkiem nowe morfy (jak np. nowe zwierzęta bądź zwierzęce hybrydy), doprowadzać żywioły do prostszych morf lub zmieniać całkowicie stadia tych morf (kamień lżejszy od powietrza, powietrze poruszające się stale w jednym kierunku)? Gdyby istnieli kratistosi – królowie świata, których anthos odmieniałby keros całych krain gnąc go w swojej koronie niczym wosk, a w bliskości których normalni ludzie byliby w stanie jedynie paść na ziemię i czołgać się w pyle?
Jak wyglądałby nasz świat, u którego podstaw stałyby odmienne prawa fizyki?
Jeżeli chcecie wiedzieć, to zapraszam do lektury „Innych pieśni”.


Dukaj jest mistrzem i geniuszem. Wykreowany przez niego świat jest niesamowity, tajemniczy i inny, a zarazem tak podobny. Pomimo wszystko łatwo się w nim odnaleźć odkrywając jakieś punkty zaczepienia, nie pogubić się. Nazwy są inne, ale nie całkiem inne - często to tylko przekręcona litera lub jakaś forma greki. Nie jest to jednak zabieg czysto estetyczny, o nie – wszystko ma swój cel. Historia i historyczne postacie są inne, ale znowu Dukaj w jakiś tajemniczy sposób wydobywa z naszych umysłów odpowiednie skojarzenia pomagające ułożyć kreowany przez siebie przy użyciu obcych słów obraz w zgrabną i zrozumiałą całość. Miejsce akcji zlokalizować dużo łatwiej, ale ciągle trzeba wysilić się odrobinę. Mnie dawało to niesamowitą przyjemność – poznawać powoli całkiem nowy świat. To było jak prawdziwa przygoda – wyprawa w nieznane!

Czymże jednak byłby nawet najwspanialszy świat bez bohatera?

Hieronim Berbelek, a dokładniej esthlos Hieronim Berbelek (uwielbiam Dukajowe słowotwórstwo) - spotykamy go w momencie, w którym jego życie jedzie na jałowym biegu, zniszczone wydarzeniami przeszłości – wojną, w której brał udział. Próbuje nadać mu sens, odbudować swoją morfę, odzyskać siłę swojej formy. Udaje mu się żyć z dnia na dzień prawie od niechcenia zarabiając całkiem przyzwoite pieniądze na swojej małej kompanii handlowej. To jednak nie to, czego szuka, co może mu pomóc. Zagląda od czasu do czas na przyjęcia organizowane przez aristokrację i króla Vodenburga – wsiada wtedy do powozu cały czas mając w uszach namowy swojego wspólnika starającego się wypędzić go z marazmu, w który popadł. Choć nie jest tym, kim był kiedyś, jego forma ciągle jest formą aristokraty – kogoś, kto walczy, kto bierze to, co uznaje za sobie należne. Opędza się od perspektywy podróży powietrzną świnią do Aleksandrii, do której namawia go tenże sam wspólnik, w celu podpisania nowych umów handlowych. Wszystko to pył. Życie Hieronimia ciągle balansuje niebezpiecznie na krawędzi.
Co może mu pomóc? Czy będzie to spotkanie z niewidzianymi od lat dziećmi, które była żona (po wpadnięciu w nieliche kłopoty) odsyła pod jego opiekę? Czego chce od niego nastoletni Abel, którego głowa pełna jest wyobrażeń o ojcu powstałych pod wpływem wyczytanych w podręcznikach do historii relacji? Jak to spotkanie wpłynie na nich obu? Co może zrobić dla swojej nastoletniej córki Alitei? Kim jest i czego chce od niego tajemnicza esthle Amitace, którą Hieronim postanowił chcieć pożądać, narzucając sobie siłą woli odpowiednią formę pożądania?
Powoli bieg wydarzeń kieruje ich w stronę Aleksandrii leżącej w cieniu anthosu kratistosa Nabuchodonozora. Aleksandrii kryjącej wiele piękna i tajemnic, będącej bramą do serca Afryki kryjącej największą zagadkę świata – tygiel, w którym powstają pod stopą tajemniczej formy (a może jej braku) morfy tyleż piękne, co przerażające. Kryjącej punkt zwrotny w życiu Hieronima.

Dukaj nie tworzy historii łatwych w odbiorze. Niemniej wciągają one niesamowicie, tak, że nie sposób się oderwać. Pełne tajemnic, nowych słów i znaczeń, niesamowitych bohaterów i lądów, filozofii i teologii, fizyki niebędącej naszą fizyką, balansującej na granicy alkemii i nieznanego. „Inne pieśni” to rozbudowane dzieło, które bardzo trudno jednoznacznie zakwalifikować do jakiegokolwiek gatunku. W naturalny sobie sposób wymyka się prostym określeniom, bo jakże określić przy użyciu starych słów coś całkiem nowego?

Moim skromnym zdanie „Inne pieśni” to książka, którą każdy, kto nie szuka w szeroko pojętej fantastyce jedynie rozrywki, musi przeczytać. Powiem też, że to imo najlepsza książka Dukaja i zarazem jedna z najlepszych, jakie czytałem.


ps. Moje pierwsze myśli na temat zrecenzowania tej książki wyglądały mniej więcej tak:
Wilk zarzuca na ramię podniesioną z ziemi motykę.
- No, to gdzie te słońce? - szepce rozglądając się.

: )

poniedziałek, 12 grudnia 2011

"Koniec świata i hard-boiled wonderland" - Haruki Murakami

Przeczytaj” – to chyba jedyne słowo, którym powinno zachęcać do lektury tej książki. Musicie tylko wiedzieć, do kogo mówicie, ale po przeczytaniu tej książki powinniście umieć poznać inne osoby, które szczerze ją docenią.
Można jeszcze dodać „Nie spodziewaj się czegokolwiek, co do tej pory widziałeś/aś – ta książka łamie schematy”.

Zapraszam do lektury.

To było moje pierwsze spotkanie z Murakamim. Nie zaglądałem na tył okładki, nie czytałem oficjalnych recenzji. I cieszę się z tego niezmiernie. Nie na darmo na niespodziankę czeka się z zamkniętymi oczami. Po co psuć sobie przyjemności?
Tak samo jest z „Końcem świata” i z „Hard-boiled wonderland”. Dlaczego oddzielnie? A dlaczego nie? : ) Nie szukajmy klamry, znajdzie się sama. Zatopmy się w dziwny świat, i dziwną wizję świata. Śledźmy losy człowieka obdarzonego umiejętnością kodowania informacji i losy człowieka obdarzonego mocą czytania snów. Kto ich tym obdarzył? I co jest ważniejsze? A może… A może jednorożce istnieją naprawdę?

Odpowiedź gdzieś tam jest. I jest serce, dopóki go nie stracimy.

Człowiek, który ma serce, niczego nie może stracić, gdziekolwiek by się znalazł.” *

Czy możemy stracić serce?

Czasami niektórych rzeczy nie jesteśmy w stanie zauważyć, bo za blisko stoimy. Nie da się poznać układu z jego wnętrza. Czasami trzeba coś stracić, by coś zrozumieć, wrócić po śladach.

Cała ta książka zdaje się jedynie pretekstem, niesamowitym pretekstem, by zmusić nas do myślenia. Przemyca w ubraniu abstrakcyjnej fabuły masę rzeczy. Nie skupiajcie się na tej fabule, ale idźcie po śladach zostawionych na śniegu.

(...) Nie jest doskonałe – powiedziałem – ale zostawia po sobie ślad. Idąc tym śladem, mogę przejść jeszcze raz tą samą drogą. Jak po śladach zostawionych na śniegu.” *

Choć wiem, że próby te nigdy nie zakończą się pełnym sukcesem, to naprawdę spróbujcie zrozumieć swój cień.

Jednak nie wszystko to są abstrakcje zmuszające do myślenia. Obok nich, obok rzeczy, które tak naprawdę są przenośnią, Murakami przemyca całkiem zgrabną wizję świadomości, teorię Chińskiego Pokoju i wiecznego życia. I nie zdziwiłbym się, gdybym jeszcze jakieś rzeczy przegapił.

Książka napisana jest niesamowicie. Mało kto ma dar, by o czymś normalnym napisać w sposób oryginalny i niecodzienny, i obok codziennych rzeczy umieścić rzeczy niebywałe tak, że wpasowują się w normalność bez najmniejszego zgrzytu. To właśnie Murakami – niesamowity, mądry, oniryczny. To jego świat, niesamowity świat świadomości, od którego nie sposób się oderwać.

Dokładnie pamiętam jak dostałem tę książkę do przeczytania. Pamiętam spojrzenie. Pamiętam jak w podróży otworzyłem ją i nie byłem w stanie oderwać się od niej, ani oderwać ołówka od kartek. Mało jest książek, które potrafią w jakimkolwiek stopniu zatrzeć różnicę miedzy rzeczywistością a swoim światem. Ta książka to potrafi. Jak mało która wybiła mnie z rytmu.

I wiecie, co? Nie lubię Murakamiego – drań ubiegł mnie i napisał coś, co sam chciałem napisać ; ) Ale nie poddałem się, bo zacząłem pisać swoje opowiadanie zanim poznałem jego twórczość, więc czuję się usprawiedliwiony, choć taka konkurencja totalnie mnie onieśmiela : )

Sercem nie można się posługiwać (...). Serce wystarczy mieć. To tak jak z wiatrem. Wystarczy, że się go czuje.” *

Czym będziecie się kierować? Co chcecie mieć? Czy zdecydowalibyście tak samo?
Tak? Nie? A dlaczego?

Pomyślcie.

Przeczytajcie.
_______________________________________________________________________
Cytaty oznaczone * pochodzą z "Koniec świata i hard-boiled wonderland"