Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Od Arii. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Od Arii. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 stycznia 2012

„Cień wiatru” - Carlos Ruiz Zafón

Trzymam właśnie w rękach nowiutki egzemplarz tej książki, w pięknej twardej oprawie, z mapą Barcelony wydrukowaną wewnątrz. Ciężko mi oderwać się od niej, by zacząć pisać.
Czy rzeczywiście jedna książka potrafi zmienić życie człowieka? Tak. Czuję się trochę, jakbym trzymał w rękach prawdziwy „Cień wiatru”. To przebija gdzieś z tej książki. Widzę to po sobie, widzę też po innych osobach, które ją przeczytały.
Jedna książka może zmienić życie człowieka…” – cytat z tyłu okładki może wydawać się cokolwiek pretensjonalny, ale nawet gdybym nie wiedział, że w przypadku tej książki to prawda, to już sama okładka i tytuł dałyby mi do myślenia. Gra słów w tytule jest niesamowita, a okładka doskonale z nią współgra. Ten cytat po prostu tam pasuje.

Bardzo żałuję, że nie przeczytałem "Cień wiatru" wcześniej, kilkanaście lat temu, w młodości. Może wtedy inaczej odbierałbym książki? Może widziałbym w nich coś więcej niż papier i tekst, traktował lepiej niż medium służące do przekazywania historii. Może znalazłbym tą jedną jedyną książkę...
Do tej pory było całkiem sporo książek, które chciałem postawić na półce. Zazwyczaj po to, by do nich wrócić albo móc je komuś pożyczyć. Z „Cieniem wiatru” sprawa ma się jednak inaczej. Rzeczywiście, mam ochotę wrócić do tej książki, mam ochotę dać ją do przeczytania dla mojej mamy, która nie czytała książek od trzydziestu lat, ale teraz pierwszy raz chcę mieć tak naprawdę konkretną książkę, być świadomy tego, że ją posiadam, że jest moja. Bo ta książka, z mojej perspektywy, to coś niesamowitego - magia zaklęta w słowa.

"Cień wiatru" został napisany w roku 2001 – daleko więc od mojej młodości. Daleko też od młodości Zafona. Jednak nawet teraz jego wizje potrafią zawładnąć na długie chwile moją wyobraźnią. W młodości... potrafię wyobrazić sobie, jaką wtedy miałyby moc.
Pierwszy raz spojrzałem na książkę inaczej. Pierwszy raz spotkałem się poezją zaklętą w prozie, z obrazami powstającymi w mojej wyobraźni po samym dotknięciu wzrokiem słów, a nawet i bez tego – one same w sobie są obrazami. Po co artystom pędzle do malowania?

Po przewróceniu ostatniej strony książki czułem się trochę jak główny bohater – Daniel, którego ojciec zaprowadził na Cmentarz Zapomnianych Książek gdzie w jego ręce trafił przeznaczony mu „Cień wiatru” mało znanego autora. Jedna książka naprawdę może zmienić życie człowieka – Daniel pod jej wpływem postanawia podążyć tropem tajemniczego autora książki i poznać jego pozostałe dzieła wplątując się tym samym w całkiem zgrabnie skonstruowaną kryminalną historię, doświadczając pierwszych miłości i pierwszych namiętności, poznając życie. Ja nie mam zamiaru wplątywać się w żadne afery (i mam nadzieję, że takowe afery nie mają zamiaru wplątywać się we mnie), ale również zapragnąłem podążyć śladem autora – Zafona, i poznać jego pozostałe dzieła („Marina” w twardej oprawie leży właśnie obok „Cienia wiatru” na moim biurku). Pierwszy raz naprawdę chcę poznać bliżej postać autora, dowiedzieć się czegoś o jego życiu, gdzie dorastał, gdzie pisał, co na niego wpływało, co jeszcze stworzył poza książkami (wiem, że stworzył muzykę do "Cienia wiatru", ale czy coś jeszcze?). Zapragnąłem pojechać do Barcelony (te cudowne zdjęcia, które umieszczone w książce działają niczym dobrze dobrana przyprawa w potrawie).

Historia opowiedziana w „Cieniu wiatru” mogłaby zdać się nawet banalną, dla co bardziej wytrawnych znawców kryminałów, ale Zafon ubrał ją w tak piękne słowa, że ja nie potrafiłem przejść obok niej obojętnie, nie zważając nawet na słabą końcówkę. Fascynujący bohaterowie, nawet antagoniści, ich losy, przeszłość, myśli, przeżywane przez nich miłości i namiętności, spotykające ich tragedie, uczucia, opisy miejsc i zdarzeń (nawet prosta scena, jak Daniel przykrywa ojca kocem), słowa, które pozostają na długo w pamięci. To wszystko sprawiło, że Cień wiatru stał się na obecną chwilę moją najukochańszą książką, tą jedyną. I jak naprawdę nie mam czasu, by czytać książki po dwa razy, dla niej zrobię wyjątek, by powtórnie zatopić się w kreowaną przez Zafona malowniczą rzeczywistość, odetchnąć powietrzem Barcelony.

czwartek, 29 grudnia 2011

"Bezduszna" - Gail Carriger

Pierwsze spotkanie z Bezduszną przebiegło w atmosferze lekkiego szoku i nic nie wskazywało, aby ta znajomość miała trwać dłużej. Ba! Wszystko wskazywało na to, że zakończy się szybko. Panna (stara – nie zwykłem owijać w bawełnę) była obcesowa, wyszczekana i nadmiernie opalona przez geny ze strony ojca. Nos… który, delikatnie mówiąc, zwraca uwagę, też miała po nim. Tylko zachowajcie moje uwagi dla siebie – Lord Maccon, choć naszej bezdusznej nie cierpi jak morowej zarazy, to dziwnie się patrzy, gdy ktoś mówi źle o niej w jego obecności. Nie chcę wiedzieć, co oznacza takie spojrzenie u alfy wilkołaczej watahy Londynu. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że nie jestem odosobniony w swojej opinii o naszej skarbnicy problemów. Jej zacna rodzina również wie, co o niej myśleć i spisała ją już dawno na straty. Co, jak co, ale tak jak Alexia, nie powinna zachowywać się żadna dama Londynu. I jeszcze te parasolki – ile bym dał, aby służyły jej one jedynie jako ochrona przed pogodą.


Początki rzeczywiście były ciężkie, bo maniera językowa autorki dorównuje głównej bohaterce, działając na mnie tak samo jak bohaterka na otoczenie. Jednak, ku swemu szczeremu zdziwieniu, owa maniera po 30 stronach nie dość, że przestała przeszkadzać, to zaczęła dawać przyjemność tworząc niezły duet z naszą Alexią. Choć ta druga potrafi grać solo - całe otoczenie zdaje się wtedy przy niej statystami służącymi do rozstawiania po kątach lub robiącymi za poduszeczki do wbijania szpilek.

Tak, bohaterowie są równie specyficzni jak styl – jakieś stare dwudziestopięcioletnie panny, jakieś wilkołaki, którym leci już drugi wiek, przyjaciółki w kapeluszach, które ma się z miejsca ochotę zerwać im z głowy i podeptać. No i wampiry. O wampirach nie należy zapominać. Szczególnie, gdy seplenią, są źle ubrane i próbują gryźć bez pozwolenia. Wszystko upchnięte w autorską wersję wiktoriańskiego Londynu. Pomysł niby nie jest odkrywczy, ale podany ciekawie. Bohaterowie, choć irytują swoim przesadnym zachowaniem, to zarazem przyciągają i intrygują. Fabuła ukryta za tym wszystkim powoli nabiera rozpędu i zanim się obejrzymy, to od książki nie idzie się już oderwać.

Sięgając po ten tytuł nie miałem jakiś specjalnych oczekiwań, choć osoba kobiety, jako autora coś sugerowała. Miała być książka przygodowa w klimatach steampunku – dostałem romans plus książkę przygodową okraszoną specyficznym stylem. Lektura dla kobiet? Tak, ale nie tylko. Choć romansu znalazłem tam sporo, by nie powiedzieć, w nadmiarze, to przez większość książki daleko było mu do typowej lektury z gatunku (w sensie pozytywnym, oczywiście).
Całość wypadła trochę naiwnie i miejscami ckliwie, a fabuła z początku intrygująca potem zdaje się zakończona cokolwiek w pośpiechu – nie została niestety w pełni rozwinięta, a jej potencjał w pełni wykorzystany. Końcówka… No cóż, nie można mieć wszystkiego.
Niemniej było zabawnie, a całość wypadła na tyle ciekawie, bym sięgnął po drugą część przygód Alexii z nadziejami na kontynuację ciekawiących mnie wątków.

Książka warta polecenia na pewno dla płci pięknej, co też niniejszym czynię, ale i facet, jeżeli podejdzie do lektury z odpowiednim nastawieniem, znajdzie ją interesującą, a przynajmniej znośną.

niedziela, 18 grudnia 2011

"Dziewiętnaście sekund" - Pierre Charras

Witajcie na 135ciu stronach uczuć.

Ta książka została zapisana słowami i ma bardzo mało stron. I na tym najlepiej zakończyć mówienie o oczywistych faktach.

Po przeczytaniu 26 stron odłożyłem książkę powoli. Spojrzałem na rękę. Nie drżała - dziwne. Wiedziałem, że ta książka porusza, ale nikt mnie nie ostrzegł, że aż tak. Dziewiętnaście sekund zwolnione do tempa uczuć i myśli potrafi być wiecznością. Uczucia opisane w tych dziewiętnastu sekundach są tak realne, że nie potrafiłem tylko o nich czytać. Zacząłem je przeżywać. Każde zwątpienie, chwilowy zryw nadziei, chwytanie się na sekundę złudzeń, by ze złością roztrzaskiwać je po chwili o mur wspomnień, pastwienie się nad sobą samym i obracanie tego przeciw tej drugiej osobie, myślenie o przeszłości i o "Co by było, gdyby?" - te wszystkie uczucia, które towarzyszą ludziom zdającym sobie sprawę, że coś ważnego umarło już dawno, choć z pozoru jeszcze zdaje się żywym. A może to nie tylko pozory?


Wymyśla się wtedy grę. Jedna osoba czeka, a druga ma wybór: przyjść lub nie przyjść.
Sceneria gry została z pieczołowitością wybrana - to dworzec RER (specyficznej kolei podmiejskiego metra). Wszystko zostało zaplanowane, a reguły są proste...

Nie ma czegokolwiek prostego w regułach ludzkich uczuć. Szczególnie, gdy te uczucia były splątane przez tak długi czas. Nawet martwe uczucie zajmuje miejsce w sercu. Wyrwanie go zawsze będzie boleć.

Gra - użyłem tego słowa za głównym bohaterem, ale gdy go używam, to wzdrygam się mimowolnie. Role, które wyznaczyli sobie bohaterowie są nienaturalne, fałszywe i tchórzliwe. A jednocześnie tak do bólu realne. Zatracili zdolność do rozmowy i zrozumienia się. Misternie utkali swoje uczucia, ale każde z nich tkało je ze swojego końca kobierca. Co z tego, że kobierzec przedstawia spójny obraz skoro w pewnym momencie nici i ściegi stały się inne, niepasujące do siebie?


Retrospekcje, historie innych osób będących przy okazji mimowolnymi obserwatorami i dramatycznymi aktorami, sekundy teraźniejszości, szczegóły nabierające nowej wyrazistości i sensu. Nie podejrzewałem, że można z nich wydobyć tyle uczuć i stworzyć tak genialnie ekspresją opowieść.
A jak cudnie budowany jest łańcuszek spojrzeń ludzi i jak naturalnie nawlekane są niego koraliki ich historii.

A potem jest „Styks” i na wszystko pada nowe światło. Oniryczna realność tragicznej chwili.


Powrót do książki zajął mi ze dwa tygodnie. Przez cały ten czas krążyłem dookoła niej zastanawiając się czy jestem wreszcie gotowy, by znowu się z nią zmierzyć. Byłem, i było warto.

Historia opowiada o codzienności i o codziennych dramatach, choć i o dramatach dla nas nieznanych, a nawet niepojętych. I czyni to w tak niesamowity sposób, że śmiem powiedzieć, iż wiele bym stracił nie czytając tej książki. Wszystko opisane jest kunsztownie i po prostu mądrze. Rzeczy nazwane są tak, jak powinny być - i te proste, codzienne, i te do tej pory nienazwane.
Język, którym posługuje się Charras, to, jak dawkuje emocje słowami - czegoś takiego jeszcze nie widziałem.

Książkę otrzymałem już popodkreślaną w wielu miejscach – dodałem sporo własnych podkreśleń : )
Szczerze polecam, na jakiś zamyślony, słoneczny poranek.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

"Koniec świata i hard-boiled wonderland" - Haruki Murakami

Przeczytaj” – to chyba jedyne słowo, którym powinno zachęcać do lektury tej książki. Musicie tylko wiedzieć, do kogo mówicie, ale po przeczytaniu tej książki powinniście umieć poznać inne osoby, które szczerze ją docenią.
Można jeszcze dodać „Nie spodziewaj się czegokolwiek, co do tej pory widziałeś/aś – ta książka łamie schematy”.

Zapraszam do lektury.

To było moje pierwsze spotkanie z Murakamim. Nie zaglądałem na tył okładki, nie czytałem oficjalnych recenzji. I cieszę się z tego niezmiernie. Nie na darmo na niespodziankę czeka się z zamkniętymi oczami. Po co psuć sobie przyjemności?
Tak samo jest z „Końcem świata” i z „Hard-boiled wonderland”. Dlaczego oddzielnie? A dlaczego nie? : ) Nie szukajmy klamry, znajdzie się sama. Zatopmy się w dziwny świat, i dziwną wizję świata. Śledźmy losy człowieka obdarzonego umiejętnością kodowania informacji i losy człowieka obdarzonego mocą czytania snów. Kto ich tym obdarzył? I co jest ważniejsze? A może… A może jednorożce istnieją naprawdę?

Odpowiedź gdzieś tam jest. I jest serce, dopóki go nie stracimy.

Człowiek, który ma serce, niczego nie może stracić, gdziekolwiek by się znalazł.” *

Czy możemy stracić serce?

Czasami niektórych rzeczy nie jesteśmy w stanie zauważyć, bo za blisko stoimy. Nie da się poznać układu z jego wnętrza. Czasami trzeba coś stracić, by coś zrozumieć, wrócić po śladach.

Cała ta książka zdaje się jedynie pretekstem, niesamowitym pretekstem, by zmusić nas do myślenia. Przemyca w ubraniu abstrakcyjnej fabuły masę rzeczy. Nie skupiajcie się na tej fabule, ale idźcie po śladach zostawionych na śniegu.

(...) Nie jest doskonałe – powiedziałem – ale zostawia po sobie ślad. Idąc tym śladem, mogę przejść jeszcze raz tą samą drogą. Jak po śladach zostawionych na śniegu.” *

Choć wiem, że próby te nigdy nie zakończą się pełnym sukcesem, to naprawdę spróbujcie zrozumieć swój cień.

Jednak nie wszystko to są abstrakcje zmuszające do myślenia. Obok nich, obok rzeczy, które tak naprawdę są przenośnią, Murakami przemyca całkiem zgrabną wizję świadomości, teorię Chińskiego Pokoju i wiecznego życia. I nie zdziwiłbym się, gdybym jeszcze jakieś rzeczy przegapił.

Książka napisana jest niesamowicie. Mało kto ma dar, by o czymś normalnym napisać w sposób oryginalny i niecodzienny, i obok codziennych rzeczy umieścić rzeczy niebywałe tak, że wpasowują się w normalność bez najmniejszego zgrzytu. To właśnie Murakami – niesamowity, mądry, oniryczny. To jego świat, niesamowity świat świadomości, od którego nie sposób się oderwać.

Dokładnie pamiętam jak dostałem tę książkę do przeczytania. Pamiętam spojrzenie. Pamiętam jak w podróży otworzyłem ją i nie byłem w stanie oderwać się od niej, ani oderwać ołówka od kartek. Mało jest książek, które potrafią w jakimkolwiek stopniu zatrzeć różnicę miedzy rzeczywistością a swoim światem. Ta książka to potrafi. Jak mało która wybiła mnie z rytmu.

I wiecie, co? Nie lubię Murakamiego – drań ubiegł mnie i napisał coś, co sam chciałem napisać ; ) Ale nie poddałem się, bo zacząłem pisać swoje opowiadanie zanim poznałem jego twórczość, więc czuję się usprawiedliwiony, choć taka konkurencja totalnie mnie onieśmiela : )

Sercem nie można się posługiwać (...). Serce wystarczy mieć. To tak jak z wiatrem. Wystarczy, że się go czuje.” *

Czym będziecie się kierować? Co chcecie mieć? Czy zdecydowalibyście tak samo?
Tak? Nie? A dlaczego?

Pomyślcie.

Przeczytajcie.
_______________________________________________________________________
Cytaty oznaczone * pochodzą z "Koniec świata i hard-boiled wonderland"