Wybór należy tylko do ciebie. Możesz odejść, a możesz zgodzić się zostać. Stracisz wtedy swoje imię i wszystkie więzy łączące cię z dotychczasowym życie. W zamian dostaniesz nowe więzy i nowy cel, przywileje i honory. Jeżeli powiesz „tak”, to będzie ostatni wybór w twoim życiu.
Bezwarunkowa wierność to straszliwa rzecz, szczególnie, gdy nie masz wyboru, komu masz ją ofiarować. Takie życie czeka Królewskich Fechmistrzów – wychowanków swoistego zakonu wojowników służących królom Chiviaiu. Głównym bohaterem – sir Durendal – jest jeden z nich. Wydawałoby się, że zwolnienie z podejmowania jakichkolwiek decyzji, poza tym jak najlepiej strzec swojego protegowanego, jest komfortową sytuacją. Tak przynajmniej wydaje się większości kandydatów na fechmistrzów. Nudne życie u boku nudnego protegowanego. Czasami życie potrafi jednak zaskoczyć. Durendala poznajemy w młodości, w momencie, w którym podejmuje ostatni zwałoby się wybór w swoim życiu, by zaraz przeskoczyć w przyszłość i zobaczyć go, jako człowieka już sędziwego i niebędącego fechmistrzem. Zamiast tego pełniącego funkcję kanclerza. Funkcję, której właśnie jest w dość nieprzyjemny pozbawiany.
Książka opowiada historię Durendala i przedstawia zdarzeniach, które doprowadziły go do tego momentu jego życia. Poznajemy więc historię służby królowi na jego dworze, historię niezachwianej wierności i poświęcenia, historię wyborów, często bardzo trudnych.
Oraz historię fechmistrzów, bo to oni tak naprawdę są tu głównym, zbiorowym bohaterem.
Pomysł na fechmistrzów autor miał zaiste świetny – zakon, będący bardziej szkołą, który przyjmuje różnego typu dziecięce „odpady” i w tyglu kuźni ciała i ducha przekuwa na fechmistrzów. Są tu kształtowane nie tylko ich umiejętności, ale i ciała – w rytualnej magii przywołującej duchy dopasowuje się ich wzrost i inne pożądane cechy. Nie to jest jednak najciekawsze, bo takie rzeczy przecież już widzieliśmy. Ciekawa jest przysięga, jaka później łączy fechmistrza z protegowanym. Przysięga powodująca, że na początku nie jest nawet w stanie oddalić się zbytnio od niego. Powodująca, że nie sypia, nie jest w stanie upić się, nie jest w stanie zrobić cokolwiek przeciw swojemu protegowanemu. Przysięga, którą fechmistrz składa w rytuale, w momencie, w którym protegowany przebija jego serce mieczem. Od tego momentu jedynym celem jego życia jest chronienie protegowanego i w drugiej kolejności króla – jeżeli król sam nie jest protegowanym. Czasami dochodzi do konfliktów, w których przysięga fechmistrza zostaje poddana ciężkim próbom.
Zdawałoby się, że książka powinna mnie zachwycić. Dobrze napisana, z pomysłem, z ciekawymi zdawałoby się bohaterami. Niestety czegoś jej brakło. Początkowo nie wiedziałem, o co chodzi – czytałem i po jakimś czasie, z kartki na kartkę, coraz bardziej coś było nie tak. Dopiero teraz, po skończeniu książki, z perspektywy kilku dni, widzę, o co chodziło. Czytając tą książkę miałem wrażenie oglądania niskobudżetowego serialu s-f. Wszyscy pewnie znacie ten niski budżet, kameralne wnętrza, średnią grę aktorską. Tu odnosiłem dokładnie takie samo wrażenie. Brakowało rozmachu w scenach i fabule, brakowało zróżnicowania bohaterów, brakowało mocno zaznaczonego wątku przewodniego, zwrotów akcji, rozbudowanych wątków pobocznych.
Książkę, nawet pomimo powyższego, czytało się dobrze, ale tylko dobrze. A wierzę, że niektóre osoby mogłaby ona zmęczyć. Niemniej amatorom fantasy mogę ją polecić z czystym sumieniem.
Książka ma swoją kontynuację w postaci dwóch kolejnych tomów. W wolnej chwili dam im szansę.
"wrażenie oglądania niskobudżetowego serialu s-f" - a plastikowych dekoracji nie było?;)
OdpowiedzUsuńNie czuję się przekonana, a polska okładka, żywcem zerżnięta z "Gry o tron" (btw, czy z tyłu też jest biały wilkor?;)) tym bardziej nie zachęca. Chyba pójdę oglądać droższy serial.;)
Pozłacany łańcuch był wydany 3 lata przed Gra o tron, kto komu okładkę zerżnął? :P
UsuńHmm, może nawet bym się skusiła, ale nie lubię niedopracowanych książek, w których wszystko jest sztuczne i nijakie. Szkoda życia na takie książki, gdy w około tyle wspaniałych lektur, prawda? Ale warto poznać i tę gorszą stronę literatury ;) Okładka mnie osobiście nie przekonuje - kojarzy mi się z jakimś romansidłem :P
OdpowiedzUsuńAj, chyba się nie skuszę. Jest tyle ciekawych, bajecznych historii, że tracić czas na coś, co przypomina niskobudżetowy serial s-f :)
OdpowiedzUsuńPS Dziękuję, że tak często do mnie zaglądasz :)
Och, fantastyka oczywiście, jednak z dystansem i nie wszystko. "brakowało mocno zaznaczonego wątku przewodniego" też raz się z tym spotkałam w książce, której tytułu już nawet nie pamiętam no i właśnie that's the point. Może jak spotkam w księgarni, to przeczytam kilka stron i wtedy zadecyduję. No a jeśli nie spotkam, to problem z głowy.
OdpowiedzUsuńNiewykluczone, że kiedyś się zainteresuję, nawet mimo niskiego budżetu i okładki z romansidła (wszak niedobrze jest po niej oceniać). ;)
OdpowiedzUsuńOkładka współdzielona z "Grą o Tron", rzeczywiście, ale białych wilkorów brak : ) Jak i wielu innych zalet Martinowego dzieła.
OdpowiedzUsuńI bierzcie, proszę, poprawkę na moje marudzenie. Bo ja ostatnio na fantasy po prostu marudzę i często stawiam tym książkom zbyt wysoko poprzeczkę.
Pewnie po części to zasługa czytania kilku książek na raz, gdy jedną z nich są Dukajowe "Inne pieśni" (spodziewajcie się recenzji, jeżeli podołam zrecenzować coś tak genialnego:))
ps. nie ma za co, Panno, nie ma za co : )