Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nie polecam. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nie polecam. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 27 lutego 2012

"Dotyk Ciemności" - Karen Chance

Są talenty i talenty. Dzięki tym pierwszym zarabiasz grubą kasę, a dzięki tym drugim występujesz w takich programach jak "Mam talent" i modlisz się, by ktoś cię dostrzegł. Jest jednak jeszcze jeden rodzaj talentu. Teoretycznie możesz zarabiać dzięki niemu kupę kasy, a praktycznie to modlisz się, by nikt tego talentu nie zauważył i nie próbował go wykorzystać.
Cassie ma właśnie ten trzeci rodzaj talentu i strasznie przechlapane w życiu. Jej zdolności pozwalają jej na przewidywanie przyszłości i komunikowanie się z duchami. I wszystko byłoby fajnie, gdyby o jej talentach nie dowiedziały się nieodpowiednie osoby. Martwe osoby, by uściślić. A gdybyśmy chcieli być jeszcze bardziej szczegółowi to dodalibyśmy, że te osoby mają kły i piją krew.

Chyba nie ma nic gorszego od wampira o naturze gangstera, o czym Cassie przekonała się tracąc w dzieciństwie rodziców i wolność, a teraz, już jako dorosła osoba, uciekając i knując zemstę. I żeby to wszystko było tylko tak skomplikowane, ale gdzie tam. Cassie zostaje wciągnięta w konflikt, w którym biorą udział siły, których istnienia nawet nie podejrzewała. Siebie samą też o kilka rzeczy nie podejrzewała.

Dobra, żarty na bok - mało nie umarłem przy tej książce. Już na samym początku zdrowo dostałem w kość od narracji, bo narratorką jest Cassie, która ma w głowie istny chaos i ja, jako czytelnik, przez ten chaos musiałem przedzierać się, by jakkolwiek ogarnąć sytuację. Większość tekstu to nudnie napisane i często powtarzające się przemyślenia głównej bohaterki, która, tak między nami, pół mózgu zamieniła na brak odpowiedzialności i wyobraźni. Niestety, nie jest sama - reszta bohaterów dzielnie depcze jej po piętach. Szczególnie problem ten dotyka magów (Pritkin), ale i wampiry mają w tej kategorii godnego siebie reprezentanta (Tomas). Ogólnie wszyscy zachowują się jak na jakiś prochach. Czytając opisy tego, co robią bohaterowie miałem wrażenia jak z jakiejś bardzo słabej i bardzo egzaltowanej sztuki teatralnej, z podziałem na role tak mocnym, że gdy ktoś odgrywał swoją kwestię to świat zamierał i czekał, aż ten skończy. Autorka musiała pisać to, co jej akurat do głowy przychodziło i robić to naprawdę szybko, bo nie wygląda, by miała czas zastanowić się porządnie nad zachowaniem postaci. Podejrzewam, że liczyła się tylko Cassie, a reszta bohaterów fruwała jak wiatr głównego wątku zawiał. A że wiał halny… No i totalnie żadnego z bohaterów nie polubiłem, a nawet nie udało mi się ich porządnie poznać. Cassie była nudna i heroicznie głupia, Tomas to taki latynoski macho z połową mózgu i wielkim ego (ubiera się na czarno), Pritkina magowie powinni zamknąć w klatce i wyrzucić klucze zamiast wysyłać na misje, a Luis nosi rapier i wtrąca francuskie zwroty w każdym zdaniu. Był jeszcze Mircea – jego polubiłem, ale nie pamiętam, za co.

Gubiłem się przy tym, czasami totalnie, w sytuacji. Opisy były bardzo słabe. Większości tekstu to przemyślenia Cassie z wepchanymi między nie na odwał skrawkami opisów wydarzeń. Czasami musiałem sobie odpuszczać wyobrażenie otoczenia i akcji. Zostawało jedynie skupiać się na bohaterach i lichych dialogach, których zresztą było mało. Osobne zdanie należy się dla opisów walk - były tak chaotyczne i głupie, że miejscami byłem w ciężkim szoku (jeden z bohaterów, w zamkniętym pomieszczeniu, rzucił się na kogoś z… granatem w dłoni…)

Za to wiem jak autorka stworzyła świat przedstawiony - zaprosiła dwie przyjaciółki i kilka butelek Malibu (sami tak z kumplami robiliśmy, ale stosowaliśmy wódkę). Dziewczyny uwaliły się przykładnie, a następnie przerzucały pomysłami, co też tu jeszcze umieścić w świecie, żeby fajniej było. Ciekawi mnie, która tam biedna o satyrach marzyła.
To było tak przepakowane „cool” rzeczami, że w połowie książki przestałem doszukiwać się w tym wszystkich choćby skrawka wewnętrznej spójności i sensu. Rzeczy były, bo były. Ktoś coś robił, bo mógł. Dlaczego? A kogo to obchodzi. A zdarzenia działy się...

Najmocniejszą stroną książki była fabuła, która choć naiwna, to jednak zaciekawiła mnie na tyle, by jakoś dobrnąć do końca. Choć między bogiem a prawdą, to głównie ciekawiło mnie, co też tam jeszcze autorka wymyśliła.

Szczerze, to nie wiem, komu to polecić. Przyjaciółka, której ten tytuł zgarnąłem z półki zanim zdążyła go napocząć, właśnie go czyta i chyba nie dobrnie do końca.

wtorek, 31 stycznia 2012

"Przywoływacz dusz" - Gail Z. Martin

Dawno miałem przyjemność czytać dobrą książkę z gatunku high fantasy. Dlatego z dużą dozą optymizmu sięgnąłem po zbierający całkiem niezłe oceny cykl pani Gail Z. Martin, a dokładnie po jego pierwszą część, tj. "Przywoływacza dusz".
Jakbym powiedział, że spodziewałem się wiele po tej książce to minąłbym się z prawdą. Nie spodziewałem się jednak, że dostanę coś tak słabego.

Historia zaczyna się aż nazbyt banalny i przewidywalny sposób. W dzień Nawiedzin, kiedy to dusze zmarłych potrafią być widoczne nawet dla nieobdarzonych mocą, poznajemy księcia Martrisa - drugiego syna sprawiedliwego króla Margolanu. Przy okazji poznajemy pobieżnie resztę królewskiej rodziny w tym pierwszego syna - Jareda, który dla odmiany będzie arogancki, niesprawiedliwy, brutalny, gwałcący służące itp. Jak dodamy do tego bal z okazji Nawiedzin, to nie sposób spodziewać się czegokolwiek innego niż przewrotu, w którego rezultacie główny bohater jest zmuszony do ucieczki, porzucenia swojego dotychczasowego życia, tułaczki po świecie i knucia zemsty na Jaredzie. Wstęp prosty, ale przecież wiele dobrych historii zaczyna się w prosty sposób. Niestety, w tym przypadku jak było prosto na początku, tak będzie do samego końca.

Fabuła nie zachwyca. Dostajemy standardowe "dobry brat musi powstrzymać złego, co zagarnął tron, i przy okazji uratować świat". Bo oczywiście za złym bratem stoją złe siły. Wszystko jest tu tak proste, że epitet "prostackie" aż prosi się o użycie. Przewidywalność i naiwność wylewająca się z kart książki poraża. Czułem się jak na sesji rpg prowadzonej przez mistrza gry uważającego, że jego gracze są opóźnieni umysłowo. Bohaterowie są prowadzeni jak po sznurku, cały czas ktoś im pomaga, ktoś doradza, ktoś wskazuje kierunek, zbiegi okoliczności zbiegają się same ze sobą, a przeznaczenie zstąpiło na ziemię i popycha wszystkich grubym paluchem. To jest tak nachalne, że aż boli.

Żeby jeszcze ci bohaterowie byli ciekawi. Niestety, nie są. Dostajemy standardowy zestaw postaci, którym z nieznanych powodów zrównano osobowość i zmieszano w szarą papkę. Mamy nijakiego księcia na wygnaniu, targanego emocjami, chcącego zemścić się za śmierć rodziców i siostry, posiadającego mocą, ale niestety tkniętego niemocą zrobienia czegokolwiek z samym sobą i otoczeniem. Mamy barda, o którego bardowości autorka szybko zapomniała. Mamy trzech wojowników, którzy po kilkudziesięciu stronach zlewają się w jedną postać. Powyższe osoby stanowią podobno grupę towarzyszy i niektórzy nawet podobno przyjaźnią się ze sobą jednak autorka chyba o tym zapomniała, bo ich relacje są dziwne i nienaturalne. Następnie dostajemy uzdrowicielkę i jej brata, i księżniczkę przeznaczoną naszemu księciu. Jak kogoś pominąłem to przepraszam, ale naprawdę łatwo tu przegapić jakąś postać. To nawet nie jest parada szablonowości.

Świat przedstawiony jest pusty. Jakieś księstwa z ledwie naszkicowaną historią (albo i bez), skrawki opowieści o wojnie z "tym Złym", niemożliwa do wyobrażenia sobie topografia terenu, tajna loża czarodziejek itp. Do tego bardzo słabe opisy otoczenia i akcji. Wszystko to powoduje, że bohaterowie wędrują sobie Skądś, przez Coś, w kierunku Wielkiego Celu. A wszystko, co się im przytrafiało nie idzie skomentować inaczej niż "ja to już gdzieś widziałem...".

Styl autorki to osobna kwestia, której należy się odrobina "ciepłego" słowa. Męczyłem się czytając. Wspomniane słabe opisy akcji, nic niewnoszące przemyślenia, sztywne dialogi, masa powtórzeń, chaos utrudniający czasami zorientowanie się w sytuacji. Słabo, naprawdę słabo. Może to wina tłumacza, a autorka jest niewinna, ale szczerze w to wątpię.

I na koniec bardzo niefajny fabularny chwyt. Pierwszy tom jest tylko wstępem - sam w sobie opowiada bardzo ubogą historię i jedynie otwiera wątki. By dowiedzieć się czegokolwiek więcej trzeba sięgnąć po następny tom.
Ja, z całą pewnością, po niego nie sięgnę i pierwsze zdanie recenzji niestety pozostaje nadal aktualne.

środa, 11 stycznia 2012

"Obsydianowe serce" - Ju Honisch

Wiecie, co Wam powiem? Ta książka diabelnie dobrze wygląda na półce. I na tym kończą się jej zalety.
No, ale po kolei.

Sam jestem sobie winny. Kusiła mnie ta okładka. Oj, kusiła. Jak tylko wyszedł pierwszy tom, to czaiłem się dookoła niego w księgarni. Fajna modelka w steampunkowym wdzianku, świetny projekt okładki z toną steampunkowych bajerów - zapowiadał się rzadka i jakże wyśmienita uczta. Dodatkowo na okładce trafiły się takie słowa jak „gotycka”, „czarny humor” i „szczypta steampunku”.
Czego chcieć więcej?
Zignorowałem więc fakt, że gdy pierwszy tom trafiał w moje ręce to usłyszałem jakoby książka była polecana jako „podobna do Bezdusznej”. Już wtedy powinny zapalić się ostrzegawcze lampki, bo choć Bezduszną lubię, to żadne z niej arcydzieło, a "Obsydianowe serce" może być podobne akurat w miejscach, które do gustu mi nie przypadły. To był pierwszy błąd. Drugim było zbagatelizowanie strasznie wyświechtanych i niepokojących haseł na tyle okładki, takich jak: "łączy to, co najlepsze w romansie historycznym i fantastyce"
Wpakowałem jednak książkę do torby wybierając się w długą drogę powrotną do domku.
Byłem ostrzeżony i pretensje mogę mieć jedynie do siebie.

Fabuła zapowiadała się całkiem apetycznie: koniec dziewiętnastego wieku, ekskluzywny hotel, intryga, pradawny manuskrypt o ogromnej mocy i walka o to, by go posiąść. Do tego, zdawało się, całkiem interesujące postacie jak młoda panna z tajemnicą, banda oryginalnych wojaków, mroczny przystojniak niebędący człowiekiem itp. No i styl pozwalający połykać stronę za stroną.
Udławiłem się niestety fabułą, postaciami, a styl ledwo dawał radę, jako woda do popicia tej papki.

Fabuła okazała się straszliwie sztampowa i przewidywalna – jednym słowem ziewałem i zgadywałem z 95% skutecznością, co wydarzy się na następnych stronach. Postacie były wyraziste niczym naturalnych rozmiarów wycinanki z kolorowego kartonu - większość z nich zachowywała się naiwnie albo kiczowato i do tego była przewidywalna jak fabuła. W pewnym momencie heroiczna głupota w ich wydaniu sięgała niebios i naprawdę zastanawiałem się czy to przypadkiem nie parodia literatury przygodowej. A gdy bohaterowie zaczynali wygłaszać swoje kwestię, to nie musieli ich kończyć bym wiedział, co chcieli powiedzieć. Do tego ich motywacja była skomplikowana jak budowa cepa i tłumaczona w porażająco prosty i łopatologiczny sposób.
Choć główna bohaterka z całej tej hałastry wydawała się najmądrzejsza to autorka nie splamił jej choćby krztyną oryginalności. Może doszła do wniosku, że nie pasowałaby wtedy do intrygi? Bo ta wraz ze swoimi uczestnikami wzbudziła we mnie jedynie politowanie. Prosiłoby się też o tchnięcie, choć odrobiny życia w miejsce akcji, bo miałem nieodparte wrażenie, że bohaterowie są w hotelu sami i musieliby chyb go rozwalić całkowicie, by autorka czuł za zasadne wprowadzić ich w interakcję z szerszym otoczeniem.
Styl nie ratował niestety całości - poprawny, ale dla mnie szary i bez życia.
I ostatni zarzut – to ma ponad 800 stron! Grafomania czystej próby.
Plus taki, że szybko się czyta i tylko to utrzymało mnie przy tej książce – przy obu jej tomach (sic!).
Bym zapomniał: steampunku starczyło tam jedynie na okładkę.

Przyznam jednak, że jeżeli spojrzeć na to, jako na romans, to może wszystkie moje zarzuty okażą się bezzasadne. Nie dam głowy, choć wątpię. Nie czytałem wiele romansów, ale te, które czytałem wydawały mi się jednak o wiele sensowniejsze. Rozterki i uczucia bohaterów godne gimnazjum i początku szkoły średniej były rozciągane na kilka nawet stron i ledwo powstrzymywałem się od szybkiego przewracania kartek.

Zostawiam ocenę tej książki Wam, drogie czytelniczki, bo jest ona kierowana do Was. Każdemu facetowi czytanie jej odradzam z ręką na sercu, ale polecam pooglądanie okładki, bo fajna jest i już.