Deser na początek : ) Fragment, który wrzuciłem poniżej, nie jest z mojego najnowszego opowiadania. To, co widzicie, powstało w styczniu. Pomysł napadł mnie podczas spaceru w deszczu i już mnie nie puścił. Wieczorem, następnego dnia, opowiadanie było gotowe. Nie jest zbytnio dopracowane, ale jest moje : ) Dwadzieścia siedem stron teksu, z czego na próbkę dostajecie sześć. Narracja pierwszoosobowa z lekką nutą niesamowitości i jeszcze lżejszą oniryzmu. Mam nadzieję, że się spodoba : ) A jak się spodoba, to całość mogę podesłać na maila w pdf'ie.
A jak miewa się aktualnie pisane opowiadanie? A dobrze. Od ostatniej notki przybyło go trzydzieści pięć stron i codziennie przybywa kilka następnych. Jak na złość najlepiej pisze mi się w pracy. Klepię wtedy przy byle okazji na telefonie (mam taki z klawiaturką). Akurat pracę mam taką, że mózg musi mi działać na najwyższych obrotach więc i pomysły wtedy wpadają najlepsze : ) Nie wiem kiedy skończę, ale wdrożyłem się już na tyle, by sobie nawet podczytywać Wir w przerwach. Całkiem możliwe, że jakaś recenzja też niedługo tu zagości : )
A na razie łapcie fragment tego starszego opowiadania. Tytułu brak - żaden nie przychodzi mi do głowy. I zdjęcie mojej ulubionej koci, coby buro było ; )
***
Trzask zamykanych drzwi taksówki zagłuszył ulewę tylko na sekundę i na powrót oddał jej panowanie nad dźwiękiem zalewającym świat. Stałem tak na chodniku, wśród spadających kropel deszczu i szumu. Nie postawiłem nawet kołnierza płaszcza. Przycisnąłem tylko mocniej ukrytą pod nim paczkę, odruchowo chroniąc ją przed wszystkim. Stojąc tak przed starą dwupiętrową kamienicą zdałem sobie sprawę, że wcale nie chcę pokazywać komukolwiek tej książki, nie chcę w ogóle wypuszczać jej z dłoni. Gdy kuriozalność tych uczuć w końcu do mnie dotarła wyrwałem się z tego dziwnego czaru trzymającego mnie w swoich szponach i w deszczu. Wzdrygnąłem się od zimna, poprawiłem pasek starej podróżnej torby ze skóry przewieszonej przez ramię i pobiegłem szybko do budynku, do ogromnych drzwi. Wyjąłem z kieszeni płaszcza pęk ciężkich, mokrych kluczy. Deszcz rościł sobie prawo do wszystkiego, chyba nawet do mojej duszy. Miałem już serdecznie dosyć tej dziwnej zimy, choć doświadczałem ją dopiero od godziny. Przekręciłem w zamku klucz, który był starszy od mnie chyba o pół wieku. Zamek szczęknął niechętnie, a drzwi poddały się naciskowi ręki z podobnym oporem. To miejsce wcale nas nie chce – przemknęło mi przez myśl. Żachnąłem się – jakby miejsca mogły kogoś w ogóle chcieć. Zawsze wyśmiewałem historie o domach, które zachowywały swój charakter i nie poddawały się nowym właścicielom. Jak budynek może mieć swój charakter? Książki, to już inna historia – pomyślałem zagłębiając się w mrok ogromnej klatki schodowej, docierając do widocznych w bladym świetle żarówki pierwszych stopni prowadzących na piętro. Zatrzymałem się i powiodłem wzrokiem po schodach. Każdy stopień należał do książek. Setki, w nierównych stosikach, często niepozwalających przejść, pięły się niknąc w ciemnościach półpiętra. Miałem wrażenie, że mnie obserwują. Zupełnie jak koty. Biło od nich to dziwne skupienie, które czuje się w obecności mruczącego rodu. Kot nie musi na nas patrzeć byśmy wiedzieli, że jest nas świadomy. Opuściłem spojrzenie i głowę, pocierając palcami piekące oczy. Jestem przemęczony. Byłem w podróży od miesiąca i w jej trakcie często noce były bezsenne, wypełnione szelestem kartek. Było warto - pomyślałem rozpinając płaszcz i wyjmując spod niego paczkę. Odstawiłem na chwilę torbę i zdjąłem mokre ubranie przewieszając je przez ramię od strony poręczy, by kapiąca z niego woda nie spadała na leżące na schodach książki. Paczkę trzymałem w lewej dłoni. Złapałem za torbę i powoli, jakby z ociąganiem zacząłem iść. Do ulewy dołączyły błyskawice. Burza w zimę? Ledwo tląca się żarówka zgasła nagle. Sekunda ciemności, ale to wystarczyło bym o mało nie potknął się o stosik książek, który nagle wyrósł przed mną niewiadomo skąd. Zatrzymałem się zdziwiony i lekko wystraszony. Stosik stał jakby zagradzając drogę, dając do zrozumienia, że nie jestem tu mile widzianym gościem, że nie wracam do domu. Obszedłem go ostrożnie przyglądając się tytułom, których nie znałem. Podczas mojej nieobecności Ula zdobyła bardzo dużo książek. W większości nie były wiele warte, ale na razie nie mamy aż takich znajomości i wiedzy, by zajmować się jedynie „białymi krukami”. Trzeba przecież z czegoś żyć. Ścisnąłem mocniej paczkę – takie okazje nie trafiają się często, ale ta akurat nie była na sprzedaż.
Półpiętro wyglądało jak biblioteczka. Brakowało tu tylko stoliczka z krzesełkiem i lampki. Książki pięły się w górę po półkach podniszczonych regałów zasłaniających nawet okno. Skręciłem w prawo i szedłem dalej docierając w końcu do szczytu schodów. Wejście do mieszkania wyglądało jeszcze bardziej niesamowicie. Tu też stały regały w półmroku zdające się otaczać mnie ze wszystkich stron. Nie wiedziałem jak to możliwe, by zagubić się choćby na sekundę mając drzwi do mieszkania po lewej stronie, prawie na wyciągnięcie ręki, ale udało mi się. Książki pochłonęły moją uwagę i gdy podszedłem do regałów przez moment nie wiedziałem, gdzie się znajduje i minęła chwila zanim zorientował się, po której stronie były drzwi. Regały skróciły się jakby niechętnie, klatka schodowa zmniejszyła, a drzwi przybliżyły. Podszedłem do nich niepewny czy są prawdziwe. Ostrożnie dotknąłem klamki. Nie były zamknięte, skrzypiąc cicho wpuściły mnie do swojego świata.
- Kochanie, jestem w domu! – zawołałem, by nie zaskoczyć Uli, która siedząc wśród książek dałaby się zaskoczyć nawet orkiestrze dętej. Wysłałem jej sms’a z lotniska, ale znając ją nie przeczytała go.
Długi korytarz tonął w mroku. Łazienka była zaraz po lewej stronie. Wszedłem do niej i powiesiłem płaszcz nad wanną. Wytarłem głowę ręcznikiem przeglądając się w lustrze. Kurz książek zdaje się na stałe zagościł w moich krótkich ciemnych włosach. Ula tylko uśmiechała się, gdy pytałem ją nieśmiało, co o tym myśli. Żyjemy w przeszłości, kochanie – mówiła wtedy - nic dziwnego, że nas naznacza.
Wyszedłem z łazienki wsłuchując się w ciszę mieszkania, wodząc palcami po mijanych regałach stojących na każdej wolnej ścianie korytarza. Spod drzwi na jego końcu sączyło się delikatne światło. Zaglądnąłem jednak najpierw do sypialni szukając wolnego miejsca, by postawić torbę. Książki zawładnęły nawet łóżkiem. Dokładnie, to moją połową – uśmiechnąłem się. Następnie przebrałem się i uporządkowałem je trochę.
Każdą z przekładanych książek obracałem w dłoniach, wodziłem palcami po ich okładkach i grzbietach, sprawdzałem stan papieru. To był odruch i nie chciałem się go wyzbywać. Uwielbiałem kontakt ze starym papierem, jego fakturą, zapachem, szelestem. Minęło dobre trzydzieści minut, zanim dobrałem się do swojej szafki z ubraniami. Przez moment pomyślałem, że nie ma tu dla mnie miejsca, ale zbyłem tą myśl uśmiechem. Ula zawsze żyła w więcej niż jednym świecie na raz i gdy realność znikała na chwilę ten drugi świat natychmiast zawłaszczał ją całą. Nie bez obawy zaglądnąłem do kuchni. Czasami potrafiła nie jeść nawet przez dwa dni i patrzyła na mnie ze szczerym zdziwieniem, gdy jej o tym mówiłem. Na początku obawiałem się, że może reagować rozdrażnieniem, ale nie zdarzyło się jeszcze, by nie dała oderwać się od książek i zaprosić na obiad lub przekąski, które przygotowałem. Przypomniałem sobie ten cichy uśmiech, który potrafił wyrazić więcej niż słowa. Stęskniłem się zanim. Tak bardzo chciałem go znowu zobaczyć.
Lodówka była podejrzanie pełna, tak samo zamrażalnik. Stwierdziłem to z lekkim zdziwieniem. Oznaczało to, że zjadła wszystko, co zostawiłem i nawet sama wybrała się do sklepu. Trudno było w to uwierzyć. Przyglądnąłem się dokładnie wnętrzu zauważając dwie butelki uwielbianego przez Ankę Guinnesa. Jak dobrze mieć przyjaciół, którzy zaopiekują się domem i domownikami pod naszą nieobecność.
Zaglądnąłem w końcu do pokoju, spod którego drzwi witało mnie światło. To nasza pracownia. Pierwsze pomieszczenie w kamienicy, które zostało zawładnięte przez książki. Pierwszy przyczółek ich inwazji na pozostałe pokoje. Otwierając drzwi musiałem pchnąć je mocniej. Podłogą też zawładnęły.
Ula siedziała przy laptopie podpierając brodę na złożonych dłoniach opartych o kolana, wpatrując się w ekran, na którym był projekt jakiegoś wnętrza, nierozpoznawalny z tej odległości. Laptop stał na starym, masywnym i straszliwie zagraconym biurku z ciemnego drewna. Na całe oświetlenie składała się mała lampka o ciepłym świetle, które wydobywało z pokoju szczegóły setek książek, nadawało życie dziesiątkom regałów, dwóm fotelom, kubkowi z kawą i naszej kotce wylegującej się na prawie niewidocznym stąd parapecie pojawiającym się wyraźnie od czasu do czasu w świetle burzy rozszalałej już na dobre za oknem. Zdałem sobie sprawę, że burza towarzyszyła mi od Barcelony, spotkała mnie w Monachium i teraz w Krakowie. Kotka niespodziewanie otworzyła szeroko oczy - dwa szmaragdowe klejnoty.
Zatrzymałem się na chwilę przyglądając drobnej sylwetce Uli, jej ciepło-brązowym półdługim lekko nastroszonym włosom, w których gościły cieniutkie warkoczyki związane czerwonymi nitkami. Siedziała po turecku na naszym ulubionym fotelu, otulona kolorowym ręcznie robionym pledem. Puknąłem lekko we framugę. Obróciła się, by obdarzyć mnie zielonym spojrzeniem, w którym początkowe zaskoczenie ustąpiło miejsca iskierkom radości. Jak zwykle nie powiedziała ani słowa, ale to spojrzenie mówiło wszystko. Posłuchałem go podchodząc i przytulając ją, opierając brodę o jej ramię i wpatrując się w ekran. Projekt naszego marzenia. Nasz antykwariat.
Wtuliłem się w jej włosy chłonąc ich zapach, a potem ugryzłem delikatnie w ucho. Odwróciła się ze śmiechem i pocałowała mnie czule. Po chwili, jakby przypominając sobie o tym, co chciała mi pokazać oderwała usta od moich ust i obdarzyła radością spojrzenia pełnego akceptacji, tęsknoty i tysiąca innych uczuć.
Przyglądnąłem się w końcu planowi, który tak dobrze znałem. Pomieszczenie z parteru. Jeszcze przed wyjazdem otrzymaliśmy pozwolenie na wyburzenie ścianek działowych i połączenie kilku pomieszczeń, tworząc nowe, spełniające nasze oczekiwania. Było idealne i Ula idealnie je zaprojektowała.
- Ładnie ci wyszło – stwierdziłem z podziwem.
- Anka przyniosła jakiś program do projektowania wnętrz. Jest tak prosty, że nawet Ty będziesz potrafił posługiwać się nim.
Stęskniłem się nawet za tą delikatną i ciepłą kpiną, która nigdy nie miała w sobie choćby odrobiny jadu. Poza tym rzeczywiście z techniką byłem na bakier. Książki nie potrzebują techniki.
Powiodłem wzrokiem po liniach ścian, regałów i stolików.
- Hmmm – coś mi wpadło do głowy i obracałem bezwiednie tą myśl. Stanęło mi nagle przed oczami dziwne wnętrze, pełne obcych regałów i obcej geometrii. Wyciągnąłem lewą dłoń nad jej ramieniem zatrzymując czubek palca tuż przed ekranem. – A gdyby tak przestawić ten tu, a ten tu. Przepchnąć je trochę…
Wodziłem palcem po ekranie i w pewnym momencie ogarnęła nas ciemność. Ścisnąłem odruchowo mocniej drugą ręką ramię Uli. Ta burza działała mi na nerwy coraz bardziej. Po chwili żarówka rozbłysła na nowo, tak samo ekran laptopa.
- Dziwne – skonsternowała bez złości Ula.
- Burza w zimę – potwierdziłem. – W ogóle ta zima jest dziwna.
- Nie to miałam na myśli – wiedziała, że niektóre rzeczy trzeba mi tłumaczyć łopatologicznie. – Laptop ma baterię. Przerwy w napięciu nie powinny go wyłączać.
Tak, to cały ja. Moja dusza urodziła się sto lat temu.
- Jadłaś coś dziś? – zmieniłem temat.
- Och! – taka odpowiedź mi wystarczyła.
- Zmiataj do kuchni – pocałowałem ją. – Zaraz do ciebie dołączę, tylko sprawdzę maile.
Wstała zabierając kubek z niedopitą kawą.
- Też chcesz jakieś kanapki?
- Tak – odparłem – i tą mieszankę zielonej herbaty, jeżeli jeszcze jest.
- Oki – jej śmiech jeszcze przez chwilę znaczył miejsce, w którym stała. Czasami miałem wrażenie, że jest jakimś wcieleniem kota z Cheshire.
Siadłem na zwolnionym fotelu, jeszcze ciepłym od jej ciała. Zanim zdążyłem uruchomić przeglądarkę automatycznie odpalił się program do projektowania wnętrz. Korzystając ze sposobności uruchomiłem z historii ostatnio używany plik. Zdziwiłem się. Choć wnętrze było zdecydowanie to samo, to rozkład regałów był trochę inny. Przypominał to, jak ja go widziałem. Zupełnie jakby dotyk mojego palca i myśli zmienił plan. Przypatrywałem się zafascynowany. Ciągle jednak czegoś zdawało się tam brakować. Nie byłem jednak w stanie powiedzieć, czego.
Dotyk ciepłego kubka wyrwał mnie z zamyślenia. Zazwyczaj to Ula była tą zaskakiwaną osobą. Obdarzyła mnie przekornym uśmiechem czytającej mi w myślach, a potem objęła wyciągając przed siebie obie dłonie i stawiając na biurku dwa kubki parujące aromatem świeżej kawy. Ekspres to był jednak strzał w dziesiątkę.
- Mówiłam, że prosty program? – powiedziała obchodząc fotel i siadając mi na kolanach. Przyglądnęła się uważniej planowi. – Naniosłeś te zmiany, o których mówiłeś? Rzeczywiście ładnie.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Nie zdążyłem niczego nanieść – powiedziałem. – Otworzyłem tylko plik, na którym pracowałaś.
Patrzyła ze zdziwieniem to na mnie to na laptop. Nie wątpiła w to, co powiedziałem. Nigdy nie podważała moich słów.
- Nieważne – machnąłem ręką.
Wziąłem z biurka położoną tam uprzednio paczkę i podałem jej nic nie mówiąc, uśmiechając się jedynie tajemniczo.
Rozpakowała ją zerkając na mnie z pytającym uśmiechem, by po chwili otworzyć szeroko oczy, gdy zobaczyła jej zawartość.
- Zdobyłeś ją! – wykrzyknęła. – A ja nawet nie wierzyłam, że ona istnieje.
- Mówiłem ci, że Eco nie kpił ze mnie, gdy opowiadał, co skłoniło go do napisania jednej z jego książek. A skłoniło go to dzieło – puknąłem palcem w trzymaną przez nią książkę.
- Daj spokój – zaśmiała się. – Ja ciągle nie mogę uwierzyć, że spotkałeś go w tamtej bibliotece i miałeś okazję z nim porozmawiać. To takie niewiarygodne, zupełnie jak sen.
Wróciłem myślami do wspomnienia sprzed pięciu lat. Wtedy, na drugi dzień sam wątpiłem, czy to nie był sen, czy sobie tego wszystkiego nie wymyśliłem pod wpływem tej biblioteki, jednej z ulubionych bibliotek Umberto Eco. To spotkanie i rozmowa wydawały się zbyt niesamowite, zbyt natchnione, zbyt niewiarygodne, by były prawdziwe.Szczególnie, że nikt w bibliotece nie pamiętał, by Eco poprzedniego dnia w niej gościł. Ciągle miałem wątpliwości, ale trzymana przez Ulę książka stanowiła na to niezbity dowód. To było trochę szalone, by pod wpływem niepewnej rozmowy, która równie dobrze mogła być urojona, rzucić się w poszukiwanie książki, o której nikt nie słyszał.
Zrobiłem to jednak.
- Jak udało ci się ją zdobyć? Opowiadaj! – zażądała z uśmiechem.
Mam wrażenie, że w twórczości mężczyzn, zawsze pojawia się jakaś 'Anka' ;)
OdpowiedzUsuńWiesz, mnie największe natchnienie dopada zawsze pod prysznicem, więc Twoje dopadanie w pracy wydaje się całkiem normalne.^^'
OdpowiedzUsuńA kicia Twoja własna, czy tylko ulubiona?;)
Teraz będą uwagi chaotyczne do tekstu:
1. Podoba mi się porównanie książek do kotów.:)
2. Czuję wpływ pratchettowskiej L-przestrzeni.;)
3. Ten kurz we włosach mocno mi się kojarzy z jednym opowiadaniem MacLeoda - tam chodziło o młynarza i pył mączny, ale też znamionował miłość do tego co się robi i życie przeszłością.
4. Uwaga czysto techniczna: mam wrażenie, że trochę za często pojawia się słowo "książka"...
5. Mam nieodparte, chociaż całkiem irracjonalne wrażenie, że książka, o której mowa, to "Codex Serafinianus".^^
6. Teraz uwagi ogólne do tekstu: wrażenie wywołuje pozytywne, chociaż wygląda raczej na fragment powieści niż trzydziestostronicowego opowiadanka. Są co prawda miejsca, gdzie przyczepiłabym się do interpunkcji i kilku innych rzeczy, ale to drobiazgi. Masz całkiem przyjemny styl.:)
@bluedress
OdpowiedzUsuń- bo pewnie w życiu każdego faceta jest jakaś Anka : ) Imię bardzo popularne. W moim przypadku jego posiadaczką jest moja mama.
@Moni
- kicia moja. Ma na imię "Burak" - od charakteru, nie od sierści ; )
Dzięki za ciepłe słowa o mojej twórczości. Pewnie można by zrobić z tego powieść, ale pisząc miałem konkretny plan i konkretne rzeczy do przekazania, które udało mi się zamknąć akurat w tylu stronach. Może kiedyś to przeredaguję i rozbuduję. Na pewno zwrócę wtedy uwagę na Twoje sugestie : )
Co do Twoich teorii, to z chęcią zobaczę Twoją reakcję po lekturze całości : )
Nie wiem co dalej jest w tym opowiadaniu ale po tym co przeczytałem ukazał mi się taki tytuł "Art dEco".
OdpowiedzUsuńWilku, przeczytałam ten fragment i powiem, że masz interesujący styl i ciekawie kreujesz narrację głównego bohatera, ale pojawiają się też drobniutkie błędy i powtórzenia - trochę przecinków powinno zmienić miejsce pobytu, a w jednym miejscu pułka powinna być półką. Ogólnie mi się podoba, chociaż na razie nie ma żadnej żywej akcji, jest lekko, troszkę leniwie i nostalgicznie. Czekam na coś więcej!
OdpowiedzUsuńTroche to trwalo ale wreszcie dotarlam do tego fragmentu. I musze powiedziec, ze mi sie podoba, chetnie przeczytalabym dalsza czesc :-) A tak na marginesie to sliczna kicia a jej imie po prostu genialne ;-)
OdpowiedzUsuń@ Fprefect - pomysł na tytuł świetny, ale nie to niestety jest myślą przewodnią opowiadania : )
OdpowiedzUsuń@ Tirindeth - poprawione, a opowiadania wysłane. Bardzo dziękuję za rady : )
@ Alison - poproszę o adres e-mail, to podeślę całość : )
Przyjemnie się czytało, masz lekkie pióro. Szczególnie ujęło mnie kilka fragmentów,np.:
OdpowiedzUsuńTak, to cały ja. Moja dusza urodziła się sto lat temu.
Fajne:D
I ogólnie czuć szczerość w tym co piszesz, jesteś sobą. Podobały mi się też opisy Uli.
Pisz dalej!
Pozdrawiam!
Mesartim