Tak
łatwo zgubić się w rzeczywistości. Zdarzało się to ludziom nawet w dawnych
czasach, gdy wirtualna rzeczywistość dopiero się rodziła. Gubiliśmy się wtedy w
kreowanej przez siebie rzeczywistości kłamstw, wyobrażeń, nadziei i lęków. Dlatego
nie ma powodów dziwić się temu, co dzieje się teraz, gdy rzeczywistość wirtualna
jest tak doskonała, że słowo „wirtualna” traci rację bytu. Gdy wchodzimy do
świata Rajskiej Plaży, to jak rozpoznamy, czy podrywająca nas osoba jest
człowiekiem, czy npc’tem? Jak wytłumaczymy podświadomości, że ból w Goodabads
jest tylko złudzeniem? Już się nie da.
Bo
jak możemy rozróżnić to, co jest wirtualne, od tego, co jest rzeczywiste? Jedno
i drugie postrzegamy przecież poprzez nasz mózg stymulowany bodźcami
elektrycznymi. Czy jesteśmy w stanie rozróżnić skąd pochodzą bodźce? Czy jesteśmy
w stanie rozpoznać, które uczucia są prawdziwe? Czy jesteśmy w stanie wyznaczyć
granicę rzeczywistości? I czy w ogóle nam na tym zależy?
Nie wiem. I to mnie trochę
przeraża.
Wizje
wirtualnej rzeczywistości są z nami od lat. To, co zapoczątkowane zostało przez
Williama Gibsona w Neuromancerze miało swój dalszy ciąg w literaturze, filmie,
mandze, anime, grach. I zawsze w kontaktach z tymi wizjami odczuwałem podskórny
lęk.
Wyszedł
Gamedec dla Marcina Przybyłka. Naprawdę. Kręciłem się dookoła tej serii od
długiego czasu. Wiele razy miałem nawet pierwsze tomy w stosiku niesionym do
empikowej kasy. Zawsze jednak obawa, że niosę chłam powodowała odłożenie tej
książki na rzeczy innej, albo na rzecz oszczędności. Jednak ostatnio miałem
ochotę na coś nowego, nawet niekoniecznie dobrego, ale lekkiego, w klimatach,
które lubię. I takim oto sposobem wyszedłem ostatnio z empiku z dwoma
pierwszymi tomami Gamedecka, a Wy macie przyjemność (mam nadzieję) czytania
recenzji pierwszego tomu.
Wsiąkłem
w wizję przyszłości wykreowanej w tej książce. Jest ciekawa i na moje oko
bardzo rzeczywista. Poza tym sporo przygód głównego bohatera ma odpowiedniki w
naszym, jeszcze niedoskonałym, wirtualnym świecie. Czytając przygody Torkila –
naszego detektywa pracującego przy wirtualnych sprawa – często łapałem się na
tym, że z podobnymi rzeczami miałem do czynienia, albo o nich słyszałem. Wiadomo,
że czasami nie mogły być to identyczne rzeczy, bo technologia nie ta, ale
ludzie są dokładnie tacy sami. Podejrzewam, że choć technologia pogoni do
przodu, to my się nie zmienimy i opisane przez autora książki problemy będą
nawet bardziej niż aktualne. A tych problemów jest sporo, bo w książce zawarto
dwanaście opowiadań. Większość z nich jest naprawdę bardzo dobra, albo przynajmniej
dobra, często traktująca o rzeczach bardzo poważnych, a tylko nieliczne
obniżają poziom. Mamy tu sprawy detektywistyczne, mamy różne ciekawostki, mamy studium
uczuć, na sprawdzenie których przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Pomimo
tego, że jest to zbiór opowiadań, to są one często dość mocno ze sobą powiązane
i czasami ma się bardziej wrażenia czytania powieści z mocnym podziałem na
rozdziały, niż zbioru opowiadań. Wszystko powiązane jest nie tylko głównym
bohaterem, ale i jego przyjaciółmi oraz znajomymi, jak i starymi sprawami. Pozwala
to dodać pewne cechy powieści i zachować najlepsze z cech krótkiej formy
opowiadań.
Nie
wiem, czy każdemu mogę polecić Gamedec. Bez zainteresowania wirtualnym światem
i jego przyszłością będą widoczne niedociągnięcia autora, różne fabularne
potknięcia lub braki w wiedzy, którą autor próbował się posługiwać. Nie każdy
musi też polubić Torkila – w końcu to facet przebywający przez większą część
swojego życia w wirtualnej rzeczywistości. Niemniej na pewno jest to
wartościowa pozycja z gatunku dość niszowego w literaturze, której warto dać
szansę.
Ps.
pierwszy tom okładkę ma tak brzydką, że postanowiłem nie szpecić nią bloga : )