Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cyberpunk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cyberpunk. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 6 stycznia 2014

"Gamedec - granica rzeczywistości" - Marcin Przybyłek



Tak łatwo zgubić się w rzeczywistości. Zdarzało się to ludziom nawet w dawnych czasach, gdy wirtualna rzeczywistość dopiero się rodziła. Gubiliśmy się wtedy w kreowanej przez siebie rzeczywistości kłamstw, wyobrażeń, nadziei i lęków. Dlatego nie ma powodów dziwić się temu, co dzieje się teraz, gdy rzeczywistość wirtualna jest tak doskonała, że słowo „wirtualna” traci rację bytu. Gdy wchodzimy do świata Rajskiej Plaży, to jak rozpoznamy, czy podrywająca nas osoba jest człowiekiem, czy npc’tem? Jak wytłumaczymy podświadomości, że ból w Goodabads jest tylko złudzeniem? Już się nie da.
Bo jak możemy rozróżnić to, co jest wirtualne, od tego, co jest rzeczywiste? Jedno i drugie postrzegamy przecież poprzez nasz mózg stymulowany bodźcami elektrycznymi. Czy jesteśmy w stanie rozróżnić skąd pochodzą bodźce? Czy jesteśmy w stanie rozpoznać, które uczucia są prawdziwe? Czy jesteśmy w stanie wyznaczyć granicę rzeczywistości? I czy w ogóle nam na tym zależy?
Nie wiem. I to mnie trochę przeraża.

Wizje wirtualnej rzeczywistości są z nami od lat. To, co zapoczątkowane zostało przez Williama Gibsona w Neuromancerze miało swój dalszy ciąg w literaturze, filmie, mandze, anime, grach. I zawsze w kontaktach z tymi wizjami odczuwałem podskórny lęk.

Wyszedł Gamedec dla Marcina Przybyłka. Naprawdę. Kręciłem się dookoła tej serii od długiego czasu. Wiele razy miałem nawet pierwsze tomy w stosiku niesionym do empikowej kasy. Zawsze jednak obawa, że niosę chłam powodowała odłożenie tej książki na rzeczy innej, albo na rzecz oszczędności. Jednak ostatnio miałem ochotę na coś nowego, nawet niekoniecznie dobrego, ale lekkiego, w klimatach, które lubię. I takim oto sposobem wyszedłem ostatnio z empiku z dwoma pierwszymi tomami Gamedecka, a Wy macie przyjemność (mam nadzieję) czytania recenzji pierwszego tomu.

Wsiąkłem w wizję przyszłości wykreowanej w tej książce. Jest ciekawa i na moje oko bardzo rzeczywista. Poza tym sporo przygód głównego bohatera ma odpowiedniki w naszym, jeszcze niedoskonałym, wirtualnym świecie. Czytając przygody Torkila – naszego detektywa pracującego przy wirtualnych sprawa – często łapałem się na tym, że z podobnymi rzeczami miałem do czynienia, albo o nich słyszałem. Wiadomo, że czasami nie mogły być to identyczne rzeczy, bo technologia nie ta, ale ludzie są dokładnie tacy sami. Podejrzewam, że choć technologia pogoni do przodu, to my się nie zmienimy i opisane przez autora książki problemy będą nawet bardziej niż aktualne. A tych problemów jest sporo, bo w książce zawarto dwanaście opowiadań. Większość z nich jest naprawdę bardzo dobra, albo przynajmniej dobra, często traktująca o rzeczach bardzo poważnych, a tylko nieliczne obniżają poziom. Mamy tu sprawy detektywistyczne, mamy różne ciekawostki, mamy studium uczuć, na sprawdzenie których przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Pomimo tego, że jest to zbiór opowiadań, to są one często dość mocno ze sobą powiązane i czasami ma się bardziej wrażenia czytania powieści z mocnym podziałem na rozdziały, niż zbioru opowiadań. Wszystko powiązane jest nie tylko głównym bohaterem, ale i jego przyjaciółmi oraz znajomymi, jak i starymi sprawami. Pozwala to dodać pewne cechy powieści i zachować najlepsze z cech krótkiej formy opowiadań.

Nie wiem, czy każdemu mogę polecić Gamedec. Bez zainteresowania wirtualnym światem i jego przyszłością będą widoczne niedociągnięcia autora, różne fabularne potknięcia lub braki w wiedzy, którą autor próbował się posługiwać. Nie każdy musi też polubić Torkila – w końcu to facet przebywający przez większą część swojego życia w wirtualnej rzeczywistości. Niemniej na pewno jest to wartościowa pozycja z gatunku dość niszowego w literaturze, której warto dać szansę.

Ps. pierwszy tom okładkę ma tak brzydką, że postanowiłem nie szpecić nią bloga : )

czwartek, 26 stycznia 2012

"Labirynt odbić" - Siergiej Łukjanienko

Wirtualna rzeczywistość przyszła do nas jakby bocznymi drzwiami, bez super komputerów, łączy światłowodowych, gniazd wszczepianych w czaszkę. Zamiast nich jest dźwięk i obraz, słodka pułapka o nazwie Deep zastawiona na naszą podświadomość. Po co tworzyć realność i wpychać ją nam do głowy, gdy starczy przekonać naszą podświadomość, że te kilka pixeli na ekranie to coś całkiem realnego? Jest tylko mały problem - z objęć Głębi nie wyjdziesz samodzielnie. Potrzebne są do tego narzędzia i procedury. Nikt nie jest w stanie przekonać własnej podświadomości, że nie doświadcza czegoś prawdziwego. No dobra, prawie nikt, ale to jest już tajemnicą naszego bohatera.

Przyzwyczajony do Łukjanienki jako pisarza urban fantasy z pewną ciekawością sięgnąłem po "Labirynt odbić". Czy się zdziwiłem? I tak, i nie. To cyberpunk, który nie jest cyberpunkiem - to po prostu Łukjanienko.
Jego styl, konstrukcja postaci, fabuły i wątków, opisy, Rosja - rozpoznawalne od pierwszych stron i nie do podrobienia. Autorowi i tu udało się przemycić w pewnym stopniu ten ulotny klimat znany z Patroli. Nie ważne, że główny bohater zamiast magii używa komputerowych wirusów. Są ludzie, są uczucia, jest tajemnica, trochę filozofii i psychologii, niesamowite opisy - wszystko w tym jedynym i niepowtarzalnym stylu.

Autor skorzystał z okazji, jaką daje wirtualna sceneria, i zwrócił uwagę na sporą ilość społecznych problemów, które istnieją już w naszym Internecie. Tylko w Głębi ich wymiar uległ zmianie, wszedł na nowy poziom, czasami całkiem realny. Sieć jest bezkresna i możesz być w niej prawie bezkarny, wszystkiego spróbować, stać się kim tylko chcesz. Wszystko jest wirtualne, wszystko jest odbiciem naszej podświadomości. Głębia zaciera jednak niebezpiecznie granice. Niektórym ludziom trzeba pomóc.

Trochę jednak zabrakło Łukjanienki w Łukjanience. Po prostu przyzwyczaiłem się do Patroli i dobrze mi z tym przyzwyczajeniem. W "Labiryncie" zabrakło mi trochę klimatu, który doceniłem we wcześniej czytanych książkach tego autora. Dodatkowo było ciut za wiele geekowego słownictwa związanego z grami i starymi komputerami. Konia z rzędem temu, kto nie grał w Dooma i połapał się ze szczegółami w akcji. Niemniej nieznajomość powyższego nie powinna przeszkadzać w lekturze i za to Łukjanience chwała, bo jest sporo innych rzeczy, na których można się skupić. Są fajnie pokazane relacje międzyludzkie w Głębi jak i sama Głębia, która na dobrą sprawę mogłaby obyć się bez łatki VR.

Mam też drobne zarzuty co do fabuły, bo moim skromnym zdaniem była prosta niczym budowa cepa. Widać, że nie na tym skupił się autor, ale może temat jest dla mnie zbyt dobrze znany, bym w pełni się tym zachwycił (a dla niektórych ten dwutomowy cykl zapoczątkowany przez "Labirynt" jest najlepszym dziełem Łukjanienki). Jak pisałem wcześniej - cyberpunk podany jak nie cyberpunk. Dla jednych zaleta, dla innych wada.
Nie mogę też powiedzieć, by podobało mi się rozwinięcie i zakończenie głównego wątku. W ogóle główny wątek do mnie nie przemówił. Za to diabelnie podobał mi się wątek osobisty, że się tak wyrażę, głównego bohatera. Lubię postacie kreowane przez Łukjanienkę, są rozbudowane i realistyczne - to chyba jego najmocniejsza strona.

Pomimo wszystkich powyższych narzekań książkę oceniam bardzo dobrze. To nie to, co Patrole, ale to naprawdę fajna historia, którą szczerze polecam.