Przeczytałem tę książkę
w relatywnie ciepłą i słoneczną zimową niedzielę.
Przeczytałem tę książkę
w relatywnie zimny i ponury letni piątek.
Jedno z tych zdań jest
bliższe faktom, ale oba są prawdziwe.
Szukałem jednego słowa,
które najlepiej określiłyby mnie po tym niedzielnym spotkaniu z Imp, po tym
piątkowym spotkaniu z Eve. Brakuje go. To zbyt złożone.
Na pewno mocno wyrwany z rzeczywistości. Trochę poruszony. Do tego lekko rozbity.
Totalnie zachwycony.
Niesamowite uczucie -
czytać tę dziwną opowieść, ten dziwny pamiętnik. Napisałbym, że jest
nieziemska, ale byłoby to aroganckie, jak to ujęła Imp. No i muszę w końcu, z
uwagi na prośbę Evy, zdecydować się na jednoznaczność.
Poznałem Imp, gdy
zaczęła pisać swoją opowieść. Zarzekała się, że nie musi być normalna (chyba
miała na myśli opowieść), bo przecież nie będzie czytelników, a one jest w domu
sama. Myliła się i dobrze zdawała
sobie z tego sprawę. Normalna na pewno nie
jest, nasza mała schizofreniczka, a czy można powiedzieć, że jest się samym w
otoczeniu duchów, syrenek i wilków? Nie, tego nie można powiedzieć i Imp wie to lepiej,
niż ktokolwiek inny. Szczególnie, gdy jest się otoczonym
prawdziwymi duchami, szerzącymi swoje wpływy niczym wirus, a nie tymi nierealnymi
bytami, o których myślisz. I
kim jest Eve, ta tajemnicza kobieta spotkana dwukrotnie
pierwszy raz?
Uwielbiam takie
oniryczne, niepokojące opowieści ukazujące rzeczywistość trochę inaczej, które potrafią
korespondować z moim osobistym sposobem postrzegania rzeczywistości, gdy sobie na to pozwalam. A sposób, w jaki Imp postrzega świat, naprawdę jest niesamowity – niby podobny, a zarazem tak inny, choć tak bardzo naturalny (nie mogę wyzbyć się wrażenia, że dużo
bardziej naturalny od naszego). W tej opowieści narracja płynie swoim
tempem i swoimi ścieżkami, innymi od zwyczajowych ścieżek słów przelanych na
papier. Można
tu znaleźć tak genialnie wykreowana postacie jak Imp z jej przemyśleniami (choćby
na temat tego, kim jest, i dlaczego jest malarką), można znaleźć szczegółowo
wykreowaną rzeczywistość wypełnioną masą nawiązań i przepięknych, mrocznych opisów, można znaleźć nasz świat widziany z
cienia schizofrenii. Pod względem warsztatu
książka jest prawdziwym arcydziełem pozwalającym zatracić sie w tekście.
A jak jest pod względem fabuły? Fabuła jest sumą tak wielu rzeczy, że nie jest żadną z
nich, tylko czymś więcej wymykając się klasyfikacji. Nie jest to fantastyka, choć historia ma bardzo mocno nierealny i oniryczny
posmak, gdyż Imp rozróżnia prawdę od faktów i wie, że nie
wszystkim swoim wspomnieniom może ufać. To naprawdę nie jest to, czego można
się spodziewać po książce, ale
to naprawdę cos pięknego – tak słowa
opisujące losy Imp, jak i niesamowita okładka, działająca na wyobraźnię niczym
obraz tonącej dziewczyny. Dlatego tak bardzo cieszę się, że ta powieść pojawiła
się w cyklu UW – bez niej byłby on o wiele uboższy i mniej kompletny, a i ja
wiele bym stracił, bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakakolwiek książka
przemówiła do mnie na tylu płaszczyznach. W ogóle mało pamiętam książek, które
potrafiły tak na mnie wpłynąć. Uczta wyobraźni najwyższych lotów wymagająca uwagi,
skupienia, zaangażowania, pewnej wiedzy, umiejętności kojarzenia faktów,
symboli i nawiązań.
I te wszechobecne
liczby. I ta wszechobecna siódemka.