poniedziałek, 24 grudnia 2012

Książkowe Święta

Chciałbym wszystkim Wam, moi Drodzy, życzyć ciepłych, rodzinnych i szczęśliwych Świąt. Mam nadzieję, że pod choinką znajdziecie przynajmniej tyle książek, ile pod swoją ułożyłem na potrzeby poniższego zdjęcia (dopuszczam życzenia sobie innych książek; )) Sobie też takiej choinki życzę, ale to może w przyszłym roku : )

Te Święta zawsze miały dla mnie wymiar przede wszystkim rodzinny. To czas spędzany szczęśliwie z najbliższymi, w cieple i poczuciu akceptacji.


Święta zawsze są też dla mnie lekko melancholijne - pokutuje gdzieś w podświadomości nakaz bycia szczęśliwym, różne wyobrażenia i oczekiwania. Czasami ciężko jest spełnić, dlatego najlepiej się od nich uwolnić.

No i to, co najbardziej w te Święta lubię - choinka : ) Mam słabość do wszystkiego, co się świeci i błyszczy. Nic na to nie poradzę : )





Jeszcze raz życzę Wam szczęścia - takiego, byście byli szczęśliwi : )


niedziela, 16 grudnia 2012

„Stosik” + omake, czyli: o książkach, kotach i obiektywach



W moim przypadku stosik, to pojęcie względne. Jak widzicie na załączonym zdjęciu formą toto stosika nie przypomina, a i geneza jest inna. Stosiki mają to do siebie, że powstają spontanicznie: dostajemy w tym samym czasie tyle książek, że nie wiemy już co robić ze szczęścia i tego przejawu dobrobytu : ) Tu mamy do czynienia z czymś innym.
Na tej półeczce lądują książki, za których czytanie z jakiegoś powodu się nie zabrałem. W każdej przesyłce z zamówieniami trafiała się ileś takich książek, aż po ostatnim zamówieniu wypełniły całą półkę. To sprawiło, że zacząłem się zastanawiać.

Bo zobaczcie, co my tu mamy:
- jest Cykl Barokowy Neala Stephensona, którego uszczknąłem dwa pierwsze tomy i choć uważam go za genialny, to jakoś nie mam ochoty na książki przygodowo-naukowo-historyczne.
- mamy niesamowitą Peanateme, tegoż samego autora. I znowu pomimo genialności książki nie mam ochoty na tak wymagającą lekturę.
- jest sporo książek z UW, ale znowu, zbyt ambitne to na obecnego mnie
- tak samo sprawa ma się z Droodem.
- Marina leży na półce już od blisko roku, i coś tak czuję, że sobie jeszcze poleży.
- a za Do światła i Pana lodowego ogrodu chyba wezmę się w pierwszej kolejności.

Jednym słowem, ciągnie mnie z nieznanych powodów do książek niewymagających, mało ambitnych, o czysto rozrywkowej zawartości. Kłopot w tym, że ostatnio zdradziłem książki z nowym obiektywem (Nikkorowską 85ką micro), co skutecznie ograniczyło moje zdolności do tworzenia nowych stosików. Na wiosnę mam dalsze plany nieksiążkowe, więc nieciekawie to wygląda. Dlatego na LC zrobiłem sobie półeczkę z książkami na wymianę, a i na blogu stworzyłem nową zakładkę. Jak ktoś znajdzie tam coś interesującego, to zachęcam do odezwania się : )

A skąd koty w tytule? A przez Alison, bo wrzuciła swoje mruczące szczęście na bloga : ) Nie mogłem przejść obok tego obojętnie więc poniżej macie jedno z moich mruczących cudów : ) Zdjęcie przez szybę, bo kociarstwo lubi wygrzewać się na parapetach : )

poniedziałek, 10 grudnia 2012

"Książę cierni" - Mark Lawrence



„Okrutny świat. Okrutny ja” – ten cytat najlepiej opisuje losy Jorga. I jeszcze jedno słowo: „zemsta”. Tak, krwawa, bardzo krwawa, zemsta, która potrafi nadać życiu sens. Bo trudno znaleźć sens życia, gdy w wieku dziewięciu lat obserwujesz jak gwałcą i mordują twoja matkę, a głowę młodszego brata rozwalają o przydrożny kamień. Czasami tylko takie uczucie potrafi utrzymać przy życiu w brutalnym średniowiecznym świecie. Świecie wypełnionym walkami o tron rozbitego imperium.

Przyznam szczerze, że mam nielichą zagwozdkę z tą książką. Pierwszy raz zdarzyło mi się, by jeden konkretny plus przyćmił skaczące do oczu minusy. Tym plusem jest niesamowicie sugestywna kreacja głównego bohatera, który jest zarazem narratorem powieści. To właśnie jego oczami śledzimy rzekę krwi, w którą przemienił ścieżkę swojego życia. Pomimo trzynastu lat na karku chłopak zrobił w ciągu kilku lat więcej złego niż niejedna kanalia, którą mieliśmy okazję spotkać na kartach innych powieści zrobiła przez całe życie. A, przepraszam, Jorg nie jest zły. Zło jest zbyt prostym i pustym konceptem. Jorg po prostu jest zdeterminowany, ma jasno określone cele, dąży do ich realizacji z przerażającą skutecznością i ma zamiar wygrać tą grę.
I wbrew temu wszystkiemu, tej rzece krwi i rewii okropieństw, polubiłem go i dałem się pochłonąć opowiadanej przez niego historii. Bo zostało to naprawdę niesamowicie opisane.

Ogólnie udali się autorowi bohaterowie. Jorg, towarzyszący mu Makin i Nubańczyk, i reszta bezwzględnej banda włóczącej się z nimi, palącej, gwałcącej i mordującej wszystko, co się rusza (w dowolnej kolejności). Nie było tam nikogo dobrego, a jednak wzbudzali we mnie jakieś dziwne pozytywne uczucia. W tej książce w ogóle nie było dobra, a zło wydawało się abstrakcją, choć mieliśmy je na wyciągnięcie ręki. Podejrzewam, że taki właśnie był znane nam z kart historii średniowiecze. Świat, do którego z nieznanych mi powodów tęskni tak wiele osób. Świat, w którym życie było tanie, a okropieństwa powszechne. Mało jest książek, które tak dobitnie to opisują, w plastyczny i realistyczny sposób.

A co z wadami, zapytacie? Jest ich kilka, ale… no właśnie, „ale”.
Fabuła jest prosta jak budowa cepa, jak autostrada stanowa, jak streszczenie Zmierzchu. Pomimo całkiem sporej objętości książki, można ją ująć w góra dwóch zdaniach. Praktycznie brak jest jakichkolwiek wątków pobocznych, a te główne w ogóle nie są rozbudowane. Do tego niektóre wątki są wsadzone jakby na siłę i poprowadzone w zatrważająco naiwny sposób. Tyczy się to głównie wątków związanych z tym, jaki jest przedstawione szersze otoczenie, kto za tym wszystkim stoi i jaka jest geneza świata. A geneza jest taka, którą szczerze w literaturze fantasy nie znoszę, ale nie będę jej opisywał - przekonacie się sami (ja przynajmniej pod koniec książki zgrzytałem już gość głośno zębami).
Tylko pomimo tego zgrzytania czytałem książkę z prawdziwą przyjemnością, bo jest niesamowicie napisana i już. Przynajmniej w moim odczuciu ma całkowicie zaburzone proporcje – większość, to sugestywny opis czynów i przemyśleń Jorga. A reszta, takie rzeczy jak świat i szersza fabuła, jest dosłownie tym przytłoczona. I, o dziwo, wychodzi to książce na zdrowie. Podejrzewam, że gdyby autor zabrał się za fabułę i wątki, a odpuściłby sobie ten niesamowity pierwszoosobowy styl, to wyszłaby nam z tego kolejna sztampowa powieść fantasy, o której zapomina się dwa dni po przeczytaniu. Nie odpuścił sobie, pociągnął to do granic i dzięki temu wyszła książka, którą bezwiednie rozpamiętuje się jeszcze długo po skończeniu lektury.

No i nie da się nie wspomnieć o okładce, która jest naprawdę dobra i doskonale oddaje klimat powieści.

Nie wiem, czy sięgnę po dalsze losy Jorga, bo przyznam, że zbudowanie drugiego tomu na tym samym schemacie co pierwszy, będzie kiepskim pomysłem, bo ten czar w końcu pryśnie, a materiału na coś innego autorowi ewidentnie brakuje. Pewnie sięgnę, na przekór sobie. I na przekór swoim zwyczajowym standardom oceny szczerze polecam zapoznanie się z „Księciem Cierni”.

 Książka przeczytana dzięki uprzejmości Tirindeth

niedziela, 9 grudnia 2012

"Nieświęte duchy" - Stacia Kane



Kiedyś było fajnie – jak kogoś zabiłeś, to miałeś pewność, że będzie leżał martwy tak ciałem, jak i duchem. I kawały o zmarłej teściowej można było spokojnie opowiadać nie bojąc się, że dusza bohaterki tychże kawałów dobierze się nam do skóry. Co było martwe, to było martwe do końca. Dobrze było, ale potem wzięło i się sfilcowało. Teraz duchy wróciły i próbując odgryźć ci tyłek. A przynajmniej te nieświęte, co uciekły z objęć Kościoła Prawdy. I przez takie właśnie duchy Chess – nasz mała wytatuowana ćpunka, znaczy się, wiedźma – ma sporo roboty uganiając się w postapokaliptycznym świecie za tym, co zwiało z miasta duchów.

Udał się autorce koncept świata, przyznam. Apokalips już trochę widzieliśmy, magicznych też, ale takiej z duchami w roli głównej to jeszcze chyba nie było. Niestety autorka zmarnowała ten zacny pomysł. Dlaczego? Już spieszę wytłumaczyć.
Ten świat jest pusty – taka wydmuszka. Pobieżnie szkic z masą plam, które aż proszą się o wypełnienie i tchnięcie w ten świat życia. Niestety, tego w „Nieściętych duchach” zabrakło, a to błąd, obok którego ciężko przejść mi spokojnie. Niby jest Kościół, a go prawie nie widać. Niby jest postapokalipsa, a znowu się jej nie czuje. Do tego opisywane miejsca wydawały mi się pływać w ciemnym morzu niebytu, jak gdyby poza nimi mało co więcej było. Szkoda, bo gdyby ten świat żył, był wypełniony szczegółami, miejscami i ludźmi, to odbiór książki mógłby być o niebo lepszy.

Łatwiej byłoby też, gdyby bohaterowie byli ciekawsi. Podobno Stacia Kane zdobyła uznanie, ale moim skromnym zdaniem sporo jej brakuje choćby do Patrici Briggs i Jeaniene Frost, o Illonie Andrews nie wspominając. Bo pani Stacia nie dość, że pomysły na bohaterów miała w większości nie za bardzo oryginalne, to jeszcze nie udało jej się tchnąć w tych bohaterów życia. A przecież nie było wiele postaci, nad którymi trzeba było się pochylić. Ledwie trzy ważniejsze i kilka z dalszego planu. Niestety, jak się nie umie, to i z jedną postacią trudno sobie poradzić i potem mamy bohaterów nieciekawych, mało realistycznych i po prostu nudnych.
Chess, która w zamyśle miała być postacią intrygującą i niecodzienną byłą po prostu postacią nieodpowiedzialną i irytującą niczym przysłowiowa blondynka (nie uchybiając niczym blondynkom). Narkotyki i tatuaże miały dodać jej uroku „krawędzi”, ale autora opisała to tak, jak gdyby mieszkaniec Afryki pisał o Antarktydzie. Terrible to taki ni pies, ni wydra i nie wiadomo w sumie, czego się po nim spodziewać, przez co trudno traktować go poważnie – ani nie straszny, ani pociągający, ani intrygujący. Lex miał chyba grać rolę „mrocznego amanta”, ale znowu brakło warsztatu, by go dobrze wykreować.
Tragicznie nie jest, ale mogło być o wiele lepiej. Już nawet Karen Chance udało się stworzyć bardziej wyraziste postacie (i o wiele głupsze, tak na marginesie).

I fabule też czegoś zabrakło. Cała afera nie trzymała w napięciu, a z perspektywy czasu wydaje się dość nijaka. Mam wrażenie, że autorka wymyśliła całkiem dobry szkic fabuły, ale nie wiedziała jak go wypełnić ciekawymi rzeczami. No i w mojej opinii duchy nie najlepiej nadawały się do tego bałaganu. Po prostu w tym przypadku były… zbyt niematerialne. Autorka próbowała być oryginalna, ale nie dość, że wyprzedził ją choćby w tym Mike Carey to na dodatek zrobił to o wiele lepiej, bo dobrze dobrał fabułę do tematyki i wcale nie silił się na same duchy, a dorzucił łaki, demony i insze paskudztwa.
Być może przez to właśnie zabrakło napięcia w książce. Całość, choć sprawnie opisana, mnie przynajmniej w żadnym napięciu nie trzymała, nie ciekawiło mnie specjalnie, co będzie dalej, jak Chess sobie poradzi i kto za tym wszystkim stoi. Może jakbym nie czytał wcześniej tony książek o podobnej konstrukcji, to moje podejście było by inne, ale przeczytałem na nieszczęście autorki.

Obiektywnie patrząc książka nie jest złą, nie jest nawet średnia, a jest całkiem udaną powieścią. Niemniej nie jest niczym nadzwyczajnym i całkiem łatwo mógłbym polecić od ręki z pięć lepszych tytułów urban fantasy.